Tamto i sramto Andrzeja Czkały
“Tamto i sramto Andrzeja Czkały…” to historia z satyry Wiocha. Powieść jebitna. Opowiada o lokalnym konflikcie pomiędzy byłymi agentami i działaczami, którzy w demokratycznym Polgarze nadal funkcjonują w przestrzeni społecznej i zasyfiają grunt.
Zanim kadencja dobiegła końca…
Komunizm i kształtowanie państwowości
Generał Jaruzel pozostawał człowiekiem czynu
Perypetie ludu pod okupacją zawistnej hordy
Na arenę dziejów wkracza lud Polgarów
Wstępy bywają z natury nudne i karkołomne
Jerzy Lechita – przypadek niezłomny
“Tamto i sramto Andrzeja Czkały…”
Była kiedyś taka sytuacja, że obywatel Andrzej Czkała, służący niegdyś pod Jaruzelem, w elitarnych jednostkach, zwrócił się do premiera Turseka, mówiąc „że on walczył, że to, że tamto i sramto i łamie się w kraju konstytucje”. Napisał nawet skargę do prokuratora Serema, którego Dubieniecki osobiście namaścił na urząd. Tym zwrócił uwagę Pułkownika, który dbał o interesy Kurtowa. Był także wrażliwy na kwestię Jaruzela i jego ludzi. Nie wynikało to z uprzejmości czy też wrażliwości, ale zwykłego baczenia na sprawy niebezpieczne. Dubieniecki otrzymał, przez przypadek, pismo. Wkurwił się niesamowicie i zadzwonił na doły, dręcząc niejakiego Józefa Maciejowika, trepa, obłudnika i fujarę, służącą partii. Wiedział, że stanowił on dobry kontakt operacyjny.
I powiedział: – Słuchaj no, towarzyszu Maciejowik, ty skurwysynu. Jeżeli ten Czkała, choć pierdnie, to cię kurwa własnymi rękami uduszę i na pal osobiście zaciągnę.
– Panie Pułkowniku – odpowiedział pośpiesznie Maciejowik. – Co mam zrobić? Co czynić muszą?
– Słuchaj no, gnoju! – huknął Pułkownik. – Wszystko zróbcie, a ja zadzwonię do sądów. Czkała przegra – wyjawił.
– A prokuratura? – dopytywał Maciejowik. Niecierpliwił tym Pułkownika.
– Prokuratura? – pomyślał Dubieniecki, głośno zdradzając owe rozważania. – Też przegra. Choćbyś go nawet zamordował, to zrobimy tak, że będzie to jego wina.
– Rozumiem – dawał nieśmiało do zrozumienia Maciejowik, trzęsąc portkami.
– Wyjaśniałem już to na szkoleniu, że to jest moja demokracja, kurwa! – wrzeszczał Pułkownik. – Tłumaczyłem Maciejowik tysiące razy. – Jołopie: dziel i rządź!
– Tak jest! – Maciejowik wzniósł służalczy okrzyk.
– Słuchaj! – zadrżał Pułkownik. – Wy, kurwa macie szczęście z Krasiulcem, że mi pomogliście załatwić Lepidłę i Kaczkoduka, z ziemią w Kraśniku. Sprawiliście się dobrze i ja o was pamiętam. – Wy kanty robicie, ale ja pamiętam. Wiecie, że lubię was za lojalność – przekonywał. – Wy musicie robić, co potrzeba. Jeżeli, nie byłaby mi konieczna wasza pomoc, to bym się do was nie zwracał – wyjaśnił.
– Lepidło tak zaczął szarżować, że musiałem czymś chłopa ujebać. Najlepszym na to sposobem, była ta pierdolona ziemia. Ludzie pomyśleli, że jesteście bystrzy – drwił. – Nie zapominajcie jednak, że to ja wam powiedziałem, co macie robić. – Rozumiecie, Maciejowik? – zapytał. – Pamiętajcie kurwa o tym! – ryknął. – Wy jołopy jesteście! – Ale władze macie, rządźcie i bierzcie pieniążki. Na tym polega demokracja. Ja tu bogiem jestem w tej demokracji. – Mówię ci, że Czkała ma zostać pozbawiony dobytku, a jeżeli nie, to tak ujebany, że aż ćwierknie – wyraził oczekiwanie. – Maciejowik, niektórzy są sentymentalni – zaznaczył.

– To, co ja mam, ten tego, Panie Pułkowniku? – dopytywał Maciejowik.
– Jak Czkała gdzieś napisze? Ktoś przeczyta? Będzie współczuł? I co wtedy? Zastanowiliście się? – Będę kurwa musiał pomóc! I co? Mam sędziów powsadzać?! Prokuratora Mątwę przegnać?! Przecież to mój człowiek jest! No nie, a co mam zrobić? Przyznać, że prawa łamiemy? W kraju całym posypie się i chuj strzeli system. – Pamiętasz Maciejowik, gdzie ci robotę załatwiłem?
– W sądzie, Panie Pułkowniku – odpowiedział Maciejowik. – Na agenta.
– Tak! – wrzasnął Pułkownik. – W sądzie, żeś za kuratora robił, a nie agenta. – To, że stale donosisz, to inna rzecz, ale ty mój agent jesteś, nie sądowy.
– No przecież, że Pana Pułkownika – Maciejowik dał wyraz zrozumienia.
– Przykład daje się zły – wyjaśniał Pułkownik, nieco spokojniej. – Czkała złamał system. Widzi, że go ruchamy. Łamiemy prawo, a on nam to może pokazać! – Chcecie Maciejowik, aby na jaw wyszło?
– Nie – odpowiedział Maciejowik. – Nie chcemy! – krzyknął.
– My dla was wiele zrobiliśmy – stwierdził Pułkownik. – Nawet agenta zasłużonego poświęciliśmy, żebyś rządził, więc teraz ty załatwisz mi Czkałę. Bo jak nie, to cię tak upierdolę, że zobaczysz!
– Tak jest, Panie Pułkowniku! Tak jest! – zaryczał Maciejowik. Stojąc na baczność, salutował do słuchawki.
– To bądźcie pewni, Maciejowik – zapewniał Pułkownik, ucieszony obrotem spraw. – Będziecie rządzić najbliższe dwadzieścia lat jak ten parch, Jurek Krasiulec. Żadnych tyłów i wybory wam tak przeprowadzimy, że zwycięstwo macie pewne. – I jeszcze jedno – oświadczył Pułkownik. – Każ swojej żabie, finansistce w dupę lepszej, przydławić Gesslersteinów.
– Taka postać znana – wyksztusił Maciejowi. – Ja boję się ruszyć.
– Nie pierdol! – ryknął Pułkownik. – Komornik ich ściga. Ta gruba dupa, pokazuje się z tymi kuchtami. Nie powiem, osobiście mnie trochę wkurwia. Zniszczyła mojemu bratankowi restaurację. Kurwa, czepiała się o jakieś głupoty. Weźcie ją tam podpierdolcie, niech trochę straci. – Zasrane biznesmeni – szydził. – Zresztą, ten jej brat, wkurwia mnie z ruchem wolności. Coś pojebało się chłopu pod deklem. Urząd proponowałem, ale odmówił bez namysłu – zdradził. – Tłumaczył, że socjalizm ma być ludzki, taki wiesz: z ludzką twarzą. – Kurwa, a tak dobrze służył. Czasami zdarzają się wyskoki, ale trzeba coś z tym zrobić. – Wiesz Maciejowik, życie to życie, nie jebajka. – Natenczas kończę, kurwa! – zakrzyknął. – Pamiętaj sikawkowy, ma być wykonane – dodał.
Po telefonie Dubienieckiego, Maciejowik usiadł i okazał się być zadowolonym z obrotu spraw.
– Skoro prokuratura jest za mną, sądy są za mną, władza za mną, to mogę Czkałę zajebać – powtarzał głośno Maciejowik. – Chuja mi zrobią. Zniszczę tego Czkałę, skurwysyna!
Reflektował się dłuższą chwilę, aż rozprężywszy się z napięcia, usiadł swobodnie w fotelu. Naszły go wówczas nowe myśli.
– Kurwa! – zdołał zatrybić Maciejowik. – Sądy, uchwały, lewe papiery, mogę wszystko! – I can fly! – wydarł się po angielsku. Uczony był, to kilka zwrotów znał.
Maciejowik był bezkarny, czuł się prawdziwie wolny. Mógł wreszcie wykończyć Czkałę. A Czkała? Cóż… Nie wiedział chłopina, że ktoś z dawnej drużyny może być przeciwko. Nadal walczył, mając nadzieję. Nie rozumiał, że prawo to prawo, a rzeczywistość to rzeczywistość. Dlatego Maciejowik kłamał, podrabiał, przerabiał, a sądy czyniły z tego przyzwoitość. Miało być, jak obiecał Dubieniecki. I tak stało się rzeczywiście.
Nie wiedział tylko Maciejowik jednego: Czkała został dobrze wyszkolony. W momencie zagrożenia, nie będzie zastanawiał się, ale zgłodniały, zapoluje. Tak go wyszkolono. Samotnie i w oddaniu, jak za Jaruzela, zaniesie w zębach głowę na najbliższy cmentarz. To honor czasem tak każe. Rzecz, o której Maciejowik nie miał pojęcia. O tym Dubieniecki zapomniał już powiedzieć, bo również pominął fakt, że Maciejowikowi zabrakło weny.
“Tamto i sramto” u Tasiemcowej
Maciejowik, jeszcze tego samego dnia poleciał do Ofelii Tasiemiec, która w środowisku, uchodziła za dobrą znajomą Dubienieckiego. Chciał upewnić się, czy oby i tym razem, na pewno Pułkownik dotrzyma słowa.
Przyczaił się w sekretariacie, a gdy zwolniło się okienko, wszedł do Nany i wyjaśnił, w czym rzecz.
– Jak możesz – zaryczała Tasiemiec, rozgoryczona kłopotliwą sugestią. – Gdyby nie Pułkownik, nie wygrałabym wyborów. Taki nam system opracował – oznajmiła. – Zawsze są wyniki, jakie chcemy – dodała. – Zapomniałeś jak waszego kolegę wsadziliśmy do sejmiku, Maciejowik? – zapytała Nana. – Co wy myślicie, żeby się każdy z nas dostał? – Takiego chuja! Te społeczeństwo jest oporne – ciągnęła. – A tak, dzięki Panu Pułkownikowi, ci którzy mają być, to są. Reszta, niech spada na szczaw lub kosić buraki. – Ambony rozbrzmiewają takim głosem, jak im Pułkownik nakaże. Po to jest nam Pan Pułkownik, po to my jemu. Jesteśmy jak rodzina. – Nie zapominaj, Józiu.
Nabrała tchu po długiej przemowie. Rozkręciła się, ukazując prawdziwe oblicze nieposkromionej hetery.
– Spierdalaj, bo nie mam więcej czasu! – zaryczała. – Idź do Krasiulca, zamelduj o tym usłużnie, niech wie. – Dobry piesek, dobry – drwiła. – No idźże i nie gap się głupawo! – ryknęła na popędzenie bezmyślnej jednostki.
Nawet ona nie trawiła nadgorliwych zdrajców i donosicieli oraz błaznów i prowokatorów.

Józef Maciejowik, karnie wykonał rozkaz. Proces ten nie był bolesny, gdyż z gruntu nie odczuwał potrzeby używania rozumu. Poszedł do Krasiulca. Wszedł do gabinetu uśmiechnięty, bo chciał pokazać, że jest bystry i też coś od niego zależy.
– Juruś! – darł się od wejścia. – Great news! – krzyczał po anglosasku, wierząc że prawdziwy mężczyzna musi znać przynajmniej jeden język obcy. – Pułkownik dzwonił.
Szpanował znajomością kilku słów po angielsku. Jurek Krasiulec pobladł, ale nie pod wrażeniem znajomości obcej mowy przez tumana, lecz pod presją otrzymanej wiadomości. Wiedział, co zawdzięcza Pułkownikowi i nie rozumiał, czego tym razem może chcieć.
– Wejdź i usiądź – wybełkotał. Maciejowik zdawał się pozostawać głuchym na te słowa. – Wejdź, kurwa i usiądź! – krzyknął na orzeźwienie osowiałego podnóżka. – Mów, co chciał?! Szybko! Co chciał?! – powtórzył pytanie.
– Jak to co? – odpowiedział Maciejowik, drwiąc z Krasiulca. – Parę spraw i przypomniał się w kwestii. – Trzeba mu pomóc.
Krasiulec niewiele myśląc, doradził Maciejowikowi, żeby robił, co chce Pułkownik. To była jedyna ich wspólna gwarancja na utrzymanie się we władzy, inaczej nie mieliby żadnych szans na reelekcję.
Fragment satyry Wiocha. Powieść jebitna
The best camomile organic tea
Kardamon do kawy i jego właściwości