Syn ziemi – Rozdział 4 Wiocha
Syn ziemi, to czwarty rozdział satyry Wiocha. Powieść jebitna. Syn ziemi, to krótka opowieść, która w fotograficznym skrócie, prezentuje historyczne perypetie ludu Polgaru. Mówi o zwykłych sprawach, dotykających codziennie miliony ludzi, o których nie chcemy pamiętać i wspominać.
Motyw Rosji, ujęty w tekście, odnosi się do czasu sprzed inwazji na Ukrainę. Nie został usunięty (obecnie jest moda do usuwania wszystkiego, co dotyczy Rosji). Nie można spraw, dawnych i obecnych, miksować w jednym pudełku. W naszym świecie, nic nie jest wiadome i dane na zawsze. Każda rzecz może się zdarzyć. Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy manipulowani i zarządzani globalnie. Zachowując pozory dawnych antagonizmów, zachowano sztuczne podziały religijne, kulturowe i światopoglądowe, aby utrzymać niewolnika w ryzach i pozwolić mu żyć i służyć. Pozostając w stanie nienaruszonym, niewolnik gotowy jest na masę poświęceń.
Wstępy bywają z natury nudne i karkołomne
Na arenę dziejów wkracza lud Polgarów
Perypetie ludu pod okupacją zawistnej hordy
Generał Jaruzel pozostawał człowiekiem czynu
Komunizm i kształtowanie państwowości
Zanim kadencja dobiegła końca…
Tamto i sramto Andrzeja Czkały
Rozdział czwarty
Syn ziemi
Przyszliśmy na świat na prowincji, z dala od dużego miasta, czegokolwiek i kogokolwiek, ale na prowincji. Pięknej, czystej i wspaniałej. Kiedy się tu urodziliśmy, to ludzie pracowali, mieli perspektywę. W sklepach nie było dużo do kupienia, ale żyli równi obywatele, w miarę równi. Jeżeli ktoś chciał zdobyć mieszkanie, to mógł, całkiem niedrogo.
Wokół wiele zieleni: drzewa, lasy, wszystkiego jakby więcej. Czasami można było przespacerować się drogą, której nie pokrywał bruk. Pod stopami czuło się miękką ziemię, a włosy przesycał wiatr, filtrując płuca nieskażonym powietrzem.
Stracone pokolenie, zawieszone pomiędzy komuną a kapitalizmem, niepełne w niczym, napotkała stagnacja. Długie lata w ciemnocie. Edukacja uświadamiająca, czym są elity i kim jest człowiek klasy robotniczej, prowadzona przez zakompleksionych uczycieli z warstwy marnej, zwanych nauczycielami.
Potem, inne sprawy. Trzeba żyć. Szło się do sklepu, w którym można było za stówkę wiele kupić: kosz był pełny. Z czasem i to zostało zabrane. Bo, gdyby Polgarczycy mieli kasę, mogłoby to okazać się niebezpieczne. Rynek zbytu i tania siła robocza nie zaistniałyby w takiej skali, jak przewidywał Leszek Balcówka, profesor i strateg ekonomii, służący globalnym korporacjom za eksperta od reform i prywatyzacji.
Rozpoczął się proces destrukcji. Podwyższono ceny, odebrano pieniądze, zmieniono zasady i ludzie powinni być szczęśliwi. Powrócił papier toaletowy, a półki sklepowe zapełniły się różnym towarem. Najgorszy badziew był tu traktowany jak przejaw luksusu, którego schyłkowo komunie zabrakło. Celowe uszczelnienie rynku i przymusowe zaciśnięcie pasa, przekonało masy o słuszności raz obranej drogi. Nie było dawniej kogoś, kto cokolwiek miałby więcej. Własność znajdowała się w rękach partii, która w latach wdrażania „czerwonego systemu”, uzyskała wpływ na kapitał, monopolizując władzę.
Po upadku systemu, zjawiła się większa ilość inwestycji, prywatnych bogactw i indywidualnych dobrobytów. Inwestowano w budowę marketów, żeby utrzymać miejsca zbytu i sprzedawać towar zachodnich korporacji, produkowany w Chinach. Rynek zapełniano zdezelowanymi autami, telewizorami oraz domowym sprzętem, który zachodnie gospodarstwa wystawiały na śmietnik. Pełne rozwarstwienie, wcześniej niewidoczne, pojawiło się raptem. Demokracja wdrażana na siłę, pozwoliła zachłysnąć się kapitałem.
Profesor Leszek Balcówka, bezwzględnie zdążał do powstrzymania napływu towarów ze wschodnich części Europy. Przepełnione bazary, spędzały sen z powiek chciwych masonów, przyglądających się wzajemnemu brataniu z Ruskiem. Masowo przyjeżdżali dawni sojusznicy, zwożąc rozliczne dobra, których obecność zagrażała zachodniemu kapitałowi. Zdarzało się, że koczowali pod chmurką, a gdy polgarski kmieć przygarnął do domu, oferując pomoc, stawało się to niebezpieczne. Niepotrzebnie znikały wzajemne uprzedzenia, które przez wieki utwierdzali czarownicy.
Jedynie Rosja była w stanie zabezpieczyć świat przed dominacją globalnych korporacji. Jednoznacznym jest, że musiała stać się wrogiem. Koncerny najpierw przejmowały władze nad umysłem, a potem dopiero nad portfelem, stale uzależniając ogół od oferowanego luksusu, wskazując na konieczność posiadania, którą zrównały z rozwojem cywilizacyjnym.
Osłabienie imperium stało się podstawowym zadaniem. Wstrzymano ruch graniczny, a lokalny rynek zalewano produkowanym w Chinach, tandetnym bublem. Zabieg ten nie wystarczył, aby powstrzymać konkurencję. Ruszono całą armię propagandzistów, aby zohydzić Rosję. Za wszelką cenę prowadzono zabiegi, posuwając się do działań, o których strach pisać, aby nienawiść pozwoliła zamknąć wzajemną wymianę. Przypłacił to lud Polgaru: bezrobociem i rozwalonymi zakładami pracy. Kilka lat później, aby pracować w fabryce i wykonywać to samo, musiał Polgarczyk wyjechać na Zachód.
Profesor Balcówka spisał się na medal, a wolny dotychczas robotnik, stał się najemnikiem. Obiecane, niezależne i samorządne związki, okazały się farsą do przełknięcia, a setki działaczy, doczekało się należnych profitów.
Zapanowała prosta zasada: dawniej pracownik miał profity. Zwycięzcy robotnicy, na próżno oczekiwali polepszenia bytu. Wstrzyknięty dobrobyt, wsparty na bublu, pozwolił pozamykać zakłady produkcyjne, rozwalić przemysł i odebrać prawa zatrudnionym. Zanim zorientowali się, w czym rzecz, propaganda medialna oraz cyrk telewizyjny, ogłuszył czujność, zapewniając sukces dywersji kapitału. Zjawiła się elita, wychodząc nie wiadomo skąd. Pojawili się kapitaliści, gromadzący ogromne fortuny. Niektórzy zrozumieli, że nie można odpuszczać. Trzeba brać, póki jest co. Nie zorientowali się tylko w tym, że zyskiwali ochłapy, a kilku możnych zostało wyznaczonych przez lożę do władania. W zamian za sprzedaż współbraci, zyskali władztwo i fortunę. Kraj przepełnił się propagandą nienawiści, syczącą na dawny ustrój. Nie wnikano w słuszność sondowanych wyroków, depcząc ostatnią sprawiedliwą jedność.
Wdrażane programy rozwojowe i pomocowe nęciły ludzką wyobraźnię, niczym wiara w wygraną w totka. Nikt nie zastanowił się tylko, dlaczego totek rejestruje numery i nie organizuje ręcznych losowań. Podobnie, nikt nie pomyślał o tym, że oferowane wsparcie nie służyło zwykłym ludziom, gdyż aby coś dostać, należało mieć. Chory system zakorzenił się w zdrowej materii, rażąc trucizną zdrowe tkanki.
Zwykła dotacja z urzędu pracy, przyznawana na rzecz rozwoju, która się należy jak psu kość, wymagała specjalnych zabiegów. W Kurtowie, na ten przykład, idziesz do taksiarza, nie takiego przypadkowego, ale będącego w systemie, dajesz w łapę, a on załatwia wątpliwości z dyrektor Kowadło.
Kowadło jest jedną z tych setek zabezpieczonych, swoich ludzi, o których wspominał Dubieniecki. Od lat, wyspecjalizowała się w robieniu kasy. Od lat osiemdziesiątych, rzecz jasna. Wielu na tym skorzystało. Nie można dać już swoim lokali i ziemi. Pozostały dotacje, o czym każdy wie. Działanie prowincjonalnego i krajowego układu, stanowi koszmar zwykłego śmiertelnika. Zapowiedź temu zjawisku dał Generał, nawołując do rodaków o rozwagę i przemyślenie. Nie posłuchali… plując do śmierci na człowieka, który ocalił „jaśnie oświeconych” dysydentów, rwących się do szybkiego zysku, cinkciarzy i partyjnych oszołomów, widzących w polityce źródło łatwego utrzymania.
Jezus miał Judasza, Polgar związki zawodowe
Z drugiej strony, Polgarczycy szczycą się obecnością w Europie. Tym, ile mogą dostać wsparcia, nie przejmują się zbytnio, uznając rzecz za należną. Otrzymali dużo, a w tym manewrowali i kradli wśród swoich. Poprawili infrastrukturę, gdyż okazało się to ważne strategicznie dla globalnych koncernów, które utworzyły sobie w kraju, tanią drogą przerzutową na Wschód. Lądem, ponoć szybciej.
Wszystko chuj, większy lub mniejszy, ale zawsze chuj. Sterczący lub obwisły, nigdy nie będzie cipą, lecz pozostanie kutasem. Wielu takich zacnych chujów, przyłożyło się do upadku kraju, pogrążając zdrową siłę w narodzie. Taniec chocholi zniewolił uśpionych w czujności, zapewniając im surową niewolę.
Teoria teorią, ale wiadomym jest, iż potrzeba odpowiednich układów. Nie wystarczy napisać czegoś, co zmieni rzeczywistość. Tu nie ma mowy o przypadku: smarujesz i jedziesz. Stworzono dzicz, która pozoruje się na demokratyczny ustrój, a za całe zło, obarcza „czerwoną zarazę”. Nie smarujesz, to spływasz, pod jakimkolwiek pozorem. Wyrafinowane, błyszczące szmaty tłumaczą później, ile to jest szans i możliwości. Tak, te ludzkie kurwy są najgorszego rodzaju. Pozbawione moralności i niemające pojęcia o świecie, zyskały na stanowisku, lecząc częściowo kompleks idioty. Nie korzystają należycie z narzędzi, udzielając prowizorycznej porady lub wsparcia, zostawiając człowieka w osamotnieniu.
Upadłe gospodarstwa, fabryki świecące pustkami. Zdolność do działania, zamyka się pryzmatem pieniądza, tłumiąc w układzie każdy przejaw rozumu.
Rozwiązania systemowe mogłyby być wprowadzane, gdyby Polgar się zmienił. A tu? Nie ma szans. Masz układ? Wchodzisz i zyskujesz. Reszta może mieć nadzieję. No i cóż? Rzuci się stówkę z pomocy socjalnej. Muszą żyć jak psy, pozbawieni budy, do której przywykli. Prosty plan okazał się skuteczny: znaczną część zmarginalizować, częściowo zmusić do wyjazdu i wprowadzić „dzikie standardy”. Ciągle prowadzona propaganda, zmuszała do podejmowania się drastycznych działań, prowadzących do kontynuowania konsumpcji za każdą, możliwą cenę. Nie odgrywały roli, dawne zasady solidarności i międzyludzkiej życzliwości. Całkowicie zgnieciono zdolność człowieka do czynu.
Idziesz do sądu, w którym poznajesz, jak działa ten sukinsyński organ, który reprezentuje układowy degenerat z przerośniętym ego, który odpowiada przed Bogiem i samym sobą. Nie ma kadencyjności, nie ma kontroli. To nawet nie jest pozór demokracji: takie normy zapanowały w Polgarze.
A co rzec o innych organach, które działają pod dyktando „kliki sprawiedliwości”. Znajdziesz jakiś konstytucyjny przepis, to i tak potwierdzą urzędowo twoją omylność. Dlatego Polgar, pod względem prawnym jest rozruchany, niczym dziwka z trzydziestoletnim stażem. Absolutnie zniszczone normy, pogrzebane zasady. Ludzie boją się i nic z tym nie robią. Bo, po co? Jeżeli chce się komuś zamknąć mordę, to wystarczy go skazać. Wymiar sprawiedliwości, zmuszony jest trwale zachowywać pozory sprawiedliwości, aby nie uchodzić za wynaturzony i układny.
Proste i logiczne. Zmiana nie zaowocuje, a nowe nie nadejdzie nigdy, jeżeli ludzie nie otworzą wieńca chochoła, wzbudzając martwicę ze snu iluzji.
Sprawy załatwia się przy stole; jedna flaszka, druga flaszka, trzecia flaszka i po zawodach. Można odebrać ziemię, dobra, domy, a nawet żony. Można je zruchać i mieć. Bo cóż, Polgar daje takie możliwości każdemu gnojowi, zwłaszcza na prowincji. Utworzono zacny system i o tym warto wspominać. Bo to machina, która nie buduje, lecz niszczy. Jeśli jednostka wybija się samodzielnie, zostaje zniszczona. Nie musi w tym pomagać system. Polgarczycy stali się takimi psami, że zagryzają w mig swoich, zanim jeszcze poczują kość w zębach. Awans i kapitalizacja majątku, mogą następować wyłącznie za zgodą.
Zaliczono podwójny upadek. Straceńcy, którzy mieli przegrać, gdy przeciwko nim zadziałał mechanizm. Dźwignęli się z posad ziemi, ku chwale Polgaru. A każdy z nich, za Polgar mógłby umrzeć. Stracone pokolenie, żyjące na styku. Wśród nich sprawiedliwi, zawieszeni na dwóch płaszczyznach, dostrzegali zło świata.
Wszyscy oni, synowie ziemi, ze straconego pokolenia, cisi bohaterowie, wyruszyli w samotną wędrówkę, prowadzącą przez udrękę i cierpienia.
Zdążają w nieuwadze, poszukując goryczy, pozostawionej im przez uśpionych ojców i dziadów, którzy oddali kraj w ręce próżnych wariatów, a na czele stanął: jołop, kurwa i odmieniec.
Historia bohaterów, krótka i zacna, niech pozostanie milczeniem. W tym, doszukajcie się głosu prowincji…
Nie udźwigniesz więcej niż możesz, tego bądź pewnym, jeśli chcesz. Życie zawsze zaorze. Nie potrzeba wielkich słów, wielkich mów i dogadywań. Słownie można ograniczać wszystko, byle w życiu nie nadużywać tego, co jest proste, ważne i mądre, ale jednocześnie zgubne, gdy myślimy – tak to my, że będziemy wyżej… a jesteśmy w trumnie.
Fragment Wiocha. Powieść jebitna

Forbidden Seek po angielsku
Cooking page