Ofcia Tasiemiec, lady lodzia czerwonej sceny

Ofcia Tasiemiec, lady lodzia czerwonej sceny

Ofcia Tasiemiec czyli lady lodzia czerwonej sceny. Mistrzyni tańca i różańca, najwspanialsza kobieta epoki, która niejednemu mężczyźnie sprawiła radość. To główna bohaterka satyry Wiocha. Powieść jebitna. W swoim środowisku, znana jako Nana, nosiła się po salonach epoki, od województwa po prowincje. Jak to się mawiało w owych, słusznych czasach – “Nana – mistrzyni w ssaniu banana”. 


Wstępy bywają z natury nudne i karkołomne
Na arenę dziejów wkracza lud Polgarów
Perypetie ludu pod okupacją zawistnej hordy
Generał Jaruzel pozostawał człowiekiem czynu
Komunizm i kształtowanie państwowości
Zanim kadencja dobiegła końca…
Tamto i sramto Andrzeja Czkały
Syn ziemi – Rozdział 4 Wiocha
Jerzy Lechita – przypadek niezłomny
Za górami, za lasami, nieopodal kartofliska
Józef Maciejowik z gminy Łysoczoły
Stasiulek Bułka, pierd i dynks


Ofcia Tasiemiec czyli lady lodzia czerwonej sceny

Kurtowo to centralne miasto powiatu kurtowskiego, poło­żone w województwie wartowsko-manowskim. Znajdowała się tu stara, brukowana ulica szpecąca centrum, sąd, urząd, kilka szkół, straż pożarna, rzeźnia, szpital, posterunek MO, połączony z SB, no i koszary wojskowe. Na obrzeżach, psy dupami szczekały, a w cen­trum hulał wiatr pustki. W owym czasie, wznoszono ku chwale odchodzącej partii, również wielki teatr.

Miasto było zacne i piękne. Walory krajobrazu górowały nad marną architekturą. Wszędzie uwidaczniała się bieda. Więk­szość ludzi żyła równo. Nie było wielkich bogactw i rozkwitów for­tun. Pracowano w Zakładzie Komunalnym, który został świetnie roz­bu­dowany, a następnie sprywatyzowany, bo Lućmierz zawarł pakt z władzą, postanawiając jednocześnie budować rodzinną fir­mę. Potrzebował sprzętu, więc przejął wszystko za grosze. Pierw­szy poważniejszy kapitał gotówkowy uzyskał, tnąc okoliczny las.

W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, zaczęto ten rejon rozwijać, budując hotele dla prominentów spragnionych wę­gorza, kontaktu z wodą i łonem natury. Partia dbała o swoich, nie dając im ucierpieć. Przemiany zachodzące w kraju, nakazy­wały posiadającym, samozachowawczy instynkt pariasa. Promi­nenci lokowali i kombinowali, póki motłoch nie przejął władzy. W końcu, trzeba byłoby podzielić się wpływami, a ciężko cokolwiek brać czy garnąć do siebie na oczach tłumów.

Jedną z doskonałych karier pragniemy przybliżyć, gdyż jest to wzorzec doskonały, jak z hostessy można zostać przed­stawicielem narodu, a przy tym, uchodzić za kompetentnego i mą­drego człowieka. Karier, które rozbłysły, a swoim światłem przy­słoniły masę uczynków i działań, które opłaciły się wszyst­kim, którzy w okolicy coś zaczęli posiadać. Oczywiście, sprawa nie do­tyczy ogółu. Duża część potrafiła wykorzystać okres przemian i samodzielnie dorobić się znacznego majątku. To jednak przy­pad­ki bardzo odosobnione. W czasie, gdy kradli, prym ideolo­giczny wie­dli zawiedzeni przemianami ideowcy, którzy wypatry­wali w spo­łecznych relacjach wypaczeń i spisków. Działa­nie dało czas na do­pa­sowanie się nomenklatury i jej dostro­jenie w zmieniających się warunkach społeczno-ekono­micznych.

Ofelia Tasiemiec, na którą znajomi mówili „Ofcia”, a wiel­biciele „Nana”, prowadziła w latach osiemdziesiątych XX wieku GS w lokalnym Kurtowie. Zanim tam trafiła, udzielała się w lokal­nych koszarach jako dance makabra nocnych parkietów i lady lo­dzia czerwonej sceny. Tam królowała bez przerwy, dwie dekady.

Swoista mistrzyni tańca i wyginańca oraz uciechy ciała i ducha. Protoplastka uzdrowicielek i współczesnych luksusowych kur­tyzan. Złodziejowata i skąpa, nienasycona męskiego ogniwa i spra­gniona nietypowych przeżyć. Za dokonania w klubie, lokalni bon­zowie komitetu, postanowili Nanę, bo taką w branży zasłuże­nie zyskała ksywę, uczynić zarządczynią skupu butelek, złomu i papieru w lokalnym GS. Kariera w koszarach, po tak długim cza­sie, zawisła na włosku, kiedy okazało się, że mąż staje się powoli za­zdrosny, a ludzie zaczynają podejrzewać. Nanę to też denerwo­wało, bo miała dość agresji zazdrosnego mężulka i tłuczenia ręką po twarzy. Prawdziwym powodem było jednak to, że Nana mę­czyła się zbyt szybko, a jej wiek był już niestosowny do wyczyno­wych zabaw. Czas było się ustatkować i pomyśleć, co dalej.

Ofcia Tasiemiec, lady lodzia czerwonej sceny
Ofcia Tasiemiec. Swoista mistrzyni tańca i wyginańca oraz uciechy ciała i ducha. Protoplastka uzdrowicielek i współczesnych luksusowych kur­tyzan. Złodziejowata i skąpa, nienasycona męskiego ogniwa i spra­gniona nietypowych przeżyć.

W GS marnowała zacny talent dyskotekowy, jednak szyb­ko sprawdziła się jako ekonom, dzięki czemu dostała nominację do zarządzania lokalnym teatrem, który w tym czasie budowano. Zresz­tą, Nana miała tam jedno, całkiem nietrudne zadanie; budo­wać tak, by inni na tym skorzystali, a przy tym, nie zadawać trudnych pytań. Jej towarzysze woleli rozmawiać z nią w nieco od­mienny sposób, wykorzystując wprawną siłę, zdolnych do od­po­wiedniej wymowy ust.

W tym czasie, rozbudowywano stary budynek, aby z ba­raku uczynić cudo, zakładając teatr dla pospołu, do którego bu­dowy zwożono materiał. Ofcia rozdzielała go równo pomiędzy ko­legów, także kilkunastu osobom, dosyć się to opłaciło. Okazała wy­jątkową zdolność organizacyjną, którą łączyła z tym, że umiała każ­dego przekonać, gdy jej na czymś zależało. Umiała dogadywać się w trudnych kwestiach. Wzmacniała czyn inteligencją, której dzia­łania opiekunowie nie przewidzieli. Szybko udało się jej wy­zwolić spod wpływów, ale kiedy w Kurtowie rada wybierała bur­mistrza, w odwecie ją pominięto.

Taką wolę miał ostatni sekretarz – Witold Widlak, który nie zezwolił Nanie zostać włodarzem. Za to Nana, była za to na niego wściekła, jednak jako młoda paniusia w wieku lat niecałych czter­dziestu, nie mogła się zbytnio opierać jego wpływom, gdyż nie chciał on korzystać z dobrodziejstw jej natury, ani dysku­to­wać, brzydząc się tak poczynioną karierą.

Nana zrozumiała okoliczności i przystawała z każdym, kto mógł jej coś zaoferować, wspomagając w karierze. W ten sposób, za­pewniła sobie pierwszą kadencję.

Wykorzystując nieswoje dokonania i koniunkturę, szybko wmówiła ludziom, jak jest wspaniałą i dobrą organizatorką. W ska­li kraju, społeczeństwo traciło na przemianach, a bieda po­wszechniała. Nie przeszkadzało to Nanie, w zbiciu skromnej for­tuny. Początkowa garnęła nieznacznie, lecz z czasem przywykła do okrąglejszych kwot. Zyskiwała na agresji, postępując pazernie. Umia­ła też zadbać o poparcie.

Znała wielu ludzi, gdyż bonzowie w latach osiemdziesią­tych, chcąc coś załatwić dla Kurtowa, wysyłali do różnych mini­sterstw węgorza, wódkę i Nanę. To powodowało, że Kurtowo cza­sem zyskiwało.

Nana wyrobiła kontakty i powoli zaczynała wspinać się po szczeblach kariery. Kiedy nie mogła czegoś załatwić, to przypomi­nała temu czy tamtemu oficjelowi pewne sytuacje, a ten zasko­czony, chciał – nie chciał, musiał pomóc.

Taki początek miała kariera, która z pozoru nietypowa, oka­zy­wała się dość powszechna. Naród biedny i upośledzony nie­rów­nościami, staje się taki, kiedy ślepo wierzy, że przywódcy sta­rają się, ale brak efektów powodowany jest sytuacją czy utrzy­mującym się działaniem złowrogiej komuny. Bzdura, której nie udaje się przemóc tej demokracji. Nie ma tu winy, ale jedynie ce­lowość.

Człowiek stałby się lepiej sytuowany, gdyby stawiano na demokrację. Postawiono na Nanę i wielu takich jak ona, stąd jed­ni stali się bardzo bogaci, inni biedni, a cała reszta, z utęsknie­niem oczekiwała „dobrych zmian”. Wreszcie, otwarto granice, a wte­dy młodzi gniewni, wyjechali szukać lepszych roz­wią­zań i ka­sy. Tymczasem, w Kurtowie śpiewano „Nanana…”.

Po wygranych wyborach na radną w Kurtowie, Nana przy­stąpiła do przekonywania towarzyszy i towarzyszek do powiedze­nia jej stanowiska burmistrza. Miała niespełnione ambicje i czuła, że to wymarzone miejsce, w którym sprawdzi się najlepiej. Było to za­danie ciężkie, dlatego sprawę ułatwił fakt pozostawienia przez po­przednią, solidarnościową ekipę, miejskich nieruchomości.

Cwańsi komuniści musieli się zabezpieczyć i uderzyć w biz­nes. Nie wiedzieli, jak ułożą się kolejne lata. Gdyby okazało się, że jednak solidaruchy nie są przekupne, mogło się to źle skończyć. Uczciwe sądy, prokuratury i urzędy, trzymające się jakiś zasad de­mo­kratycznych, strasznie utrudniałyby lokalne działania. Nie mo­gło być tak, że każdy miał mieć udział, względem własnych talen­tów, pracy i umiejętności. Od niepamiętnych czasów liczył się układ. Ten, został na lata utrwalony, jak chciała tego partia. Spo­łe­czeństwo zachowało możliwość pracy na rzecz rządzącej elity i sie­dzia­ło w przykurczu. Kto odezwał się nieproszony, dostawał ta­kiego kopa w dupę, że szybko zamykał się na propozycję. Kto był mą­dry i swój, miał szansę na jakiś mały ochłap, ponad to, co do­stawał zwykły „robol”. Tak narodziły się nowe elity państwa i jego naj­większy rak.

Nana doskonale wiedziała, że może im ułatwić wiele spraw. Oporniejszych przekonywała osobiście. Po kościach roze­szła się też sprawa autobusu i fakt, który budził wśród mieszkań­ców Kurtowa zgorszenie, krótko, ale dawał się we znaki Nanie, która musiała działać, aby informacyjna zaraza nie pokrzyżowała jej planów.

Pewnego razu, Nana schowała broń mężulka w pralce au­to­matycznej, marki Frania. Pijany w trupa, nie zauważył tego fak­tu, gdy wyjeżdżał na inspekcję do stolicy województwa. W trakcie po­wrotu, zauważył że brakuje mu spluwy. Fakt ten, szybko zgłosił na lokalną komendę. Milicja rzewnie wyłapała pasażerów auto­busu i spałowała, bez zadawania zbędnych pytań. Pomocy udzie­liło także lokalne ORMO, które oporniejszych biło i kopało bez opa­miętania.

Po kilku dniach aresztu i przesłuchań, okazało się, że lu­dzie ci są zupełnie niewinni. Ofcia oddała mężulkowi pukawkę, kiedy ten wytrzeźwiał. Sprawę śpiesznie zamieciono pod dywan. Szko­dziła reputacji oraz robieniu dalszej kariery. Ludzie ze stra­chu, szybko pozapominali. Co oporniejszym, udzielono pomocy w na­stąpieniu niepamięci, organizując wycieczki niebie­ską suką. Szep­tali czasem, jeden przez drugiego, ale Nana zapowiedziała, że „jak coś wyjdzie na wierzch, to koniec”.

Miała wtyki i wiedziała, jak załatwić daną osobę. Zresztą, by­ła wyjątkowo mściwa, a że udawała zawsze dobrą, starała się w ta­kich rzeczach, wyręczać innymi. Mściwość Nany była równie moc­na, jak jej zaciętość w łożu. Może, to cecha gwałtownych ko­biet, o których tak marzą mężczyźni?

Stało się tak, że przy małym błogosławieństwu Komitetu i kil­ku dostojnych komunistów, marzenie Nany zostało spełnione. Te­raz, w podzięce szykował się wielki bal.

Po wyborze na burmistrza, Nana zabawiała się w jedno­stce wojskowej. W trakcie imprezki, okazało się, że zniknęła. Po­szu­kiwał jej mąż. No i znalazł, za kotarą. Jak zobaczył, co wyczy­nia, tak jej przyłożył, że towarzystwo przez kolejny kwadrans, wspie­rało poszukiwania części sztucznej szczęki.

– Jeszcze raz! – krzyczał Norbert Tasiemiec. – To cię kurwo poła­mię!

– Wybacz, ale to nie tak, jak myślisz! – odpowiedziała lekko stre­mowana Nana. – Sprawę wyjaśnimy na salonach – dodała.

Względem męża nie czuła się jeszcze pewnie. Dopiero ko­lejne kadencje zaowocowały tym, że mąż w obawie przed jej zło­ścią, czynił honory gosposi.

Uratował Nanę stary porucznik, który za kotarą, był przez przy­padek i pouczył Tasiemca, że jeżeli nie podoba się mu forma, to może osobiście o tym zameldować. Tasiemiec wiedział, że stary Ry­szard Merklar, znał dokładnie jego życiorys polityczny, więc nie chciał zbytnio zadrażniać napiętej sytuacji.

Całej sprawie, przyglądał się Jurek Krasiulec, którego sam fakt poruszania się 40-letniej Nany, osobiście podniecał i ruszał. Wi­dzieli to przydupcy Krasiulca, Bogdan Kosidło i Józef Maciejo­wik. Żaden z nich nie był godny, aby wystartować do Nany, poza Jur­kiem, który często waląc ich po ryjach, przypominał im, że to on dostąpi niebawem zaszczytu. Dziewczętom z towarzystwa im­po­nował fakt, że Jureczek umiał przywalić w mordę dryblasom. Miało to swoje konsekwencje. Człowiek musi gdzieś odreagować. Ma­cie­jowik, wracając do domu, tłuk żonę po twarzy, a Kosidło bzy­kał okoliczne babki po oborach.

Po kilku wspólnych imprezach, Jurkowi w końcu udało się zbliżyć do upragnionego mięska.

Krasiulec w swoim gabinecie zorganizował małe spotka­nie, na które przyszła Nana, rozochocona osławionym, młodym bycz­kiem.

Był drink, dymek z papierosa oraz dobry ruski kawior od so­jusz­ników z jednostki. Zapewnił, co trzeba. Jurek postarał się o zgra­nie spraw, które Nana lubiła. Zapuścił dla podbicia atmosfery sta­ry gramofon i tak przez kilka minut, słuchał młodej i gniewnej Na­ny.

W trakcie rozmowy, poruszała nieco bimbałkami, także de­kolt Jureczkowi bardzo przeszkadzał w koncentracji uwagi. Wo­dził za nimi oczyskami i oblizywał się nieziemsko. Nie mógł dłu­go znieść męczarni i podszedł blisko miejsca, w którym sie­działa.

– Nie mogę! – rzekł spontanicznie w jej stronę. – Już nie mogę dłużej, chcę ciebie!

Nana z poirytowaniem, zaśmiała się i machnęła ręką z politowaniem, w czym nie przeszkadzał lekki rausz. Rozczarowała się junakiem, przyglądając się z bliska możliwościom męskiego na­paleńca. Odmawiała mężczyznom, którzy mogliby nie sprostać jej oczekiwaniom.

– Co ty sobie Jurek myślisz, że ja jestem taka łatwa? – zasięgnęła języka. – Szczaw z ciebie i nie będziesz ślinił się i miętolił mi row­ka. – Wypierdalaj mi stąd!

– Ależ… – wypowiedział stremowany.

– Co „ależ”? Gówno „ależ”! – wrzasnęła Nana. – Nie ma! Nie dla psa kiełbasa! Ciesz się, że tu jesteś i słuchaj, co do ciebie powiem, albo ci małego utnę przy dupie. – Ja byłam kochanką szefa, bez któ­re­go nie miałbyś szansy zaistnieć. To był człowiek z klasą – za­drwiła. – Ty… – zawahała się. – Jesteś gnojkiem! – zaryczała.

Ofcia Tasiemiec, lady lodzia czerwonej sceny
Ofcia Tasiemiec była słabością Jerzego Krasiulca, który odziany w garnitur, starał się uwodzić i zwodzić wszystkie mniej lub bardziej lubieżne panny.

Zlitowała się nad Krasiulcem, dostrzegając w nim ogniwo żalu. Zawiedziony wpadką, nie mógł odczuć całkowitego odrzu­ce­nia, gdyż to utrudniłoby znacznie współpracę.

– Coś ci doradzę – powiedziała. – W Kurczewie jest młoda sekre­tarzowa, stary Pachwica ją do niedawna buchał. Możesz spróbo­wać zbliżyć się do niej. – Jolcia jest fikuśna. – Byłam raz z nią na dancingu. Nieco może wstydliwa, ale chętna. Zresztą, ty ćwoku jesteś z tamtych terenów. – Weź się za nią, dobrze ci radzę…

Jurek wkurwił się, ale zbyt bał się Nany. Przełknął ślinę i powrócił na miejsce. Zasiadł za biurkiem, odpalił szluga i łapczy­wie wdychał dym.

– Co tak się rajcujesz?! – huknęła Nana. – Zachowujesz się jak palant. Mało dup w terenie? – Masz władzę, przyjmij sobie jakieś i pykaj do woli, póki masz czym. – Nie lubię takich ciach jak ty… Przy­kro mi, nie jesteś w moim menu na najbliższe dwudziestole­cie.

Nana wypowiadając to, śmiała się do rozpuku. Krasiulec cierpiał wewnętrznie. Po spotkaniu, gdy Nana już wyszła, starym zwyczajem, wszedł do sekretarzowej i wymiętosił ją, aż iskry szły z tyłka. Nawoływała osobliwie: – Juruś! – Juruś!

Krasiulcowi, nigdy nie udało się postawić na swoim i do­sięgnąć Nany. Ze strachu przed nią, więcej nie próbował. No, a z dru­giej strony, gdyby tylko Norbi się dowiedział; posiadał broń i mógł Jurka postrzelić. Nie dawało to Krasiulcowi spokoju. Zaczął z żalu porażki, więcej niż zazwyczaj chlać i jeździć samochodem na gazie. Życie mogło dla niego samego, stracić sens na długie lata. Czuł się odepchnięty. W polityce i w seksie, nie ma nic za dar­mo.

Ofcia Tasiemiec, lady lodzia czerwonej sceny
Ofcia Tasiemiec, lady lodzia czerwonej sceny. Najpiekniejsza kobieta burmistrz w historii Kurtowa i żywa legenda województwa w ssaniu banana na czas.

W Kurtowie powstała elita polityczna. Klasa uprzywi­lejowa­nych, która z gołodupców, stała się bardzo bogata. Utrzy­mywali relacje biznesowe, polityczne oraz towarzyskie. Nana w gronie lekarzy, lubiła zabawiać się w okolicznym hotelu, gdzie od czasu do czasu, dawała popis mistrzowskich tańców na blacie. Jurek i jego przydupce nie byli zapraszani na dancingi, więc pomyśleli, aby z czasem jakiś kurort wybudować, w którym będą pokoiki i barek oraz kominek, aby można było podobne bezeceń­stwo realizować.

Znając terminy inwestycji, mając wgląd do papierków, Na­na kombinowała, aby każdy mógł coś uszczknąć. Aby rządzić, na­leżało się zabezpieczyć. Przede wszystkim, zebrać wokół siebie ludzi, którzy będą jej wiele zawdzięczać oraz takich, którzy będą my­śleli, że jest jeszcze czas i pewnego dnia, może coś dostaną.

Społeczeństwo miało myśleć, że działa się dla nich. Ludzie byli głupi i przyjmowali każdą rzecz, jako wyraz łaski pańskiej.  Na­na o tym wiedziała i tak manewrowała, że wyhodowała nową kla­sę politycznych bonzów, którzy z gołodupców, stali się lokal­nymi grafami, trzęsącymi Kurtowem. Majątek na ten cel, pobrali z działających za komuny firm, które dzięki koneksjom, legalnie okra­dli.

Układ kwitł, dzięki publicznej kasie. Cały naród zapraco­wał na to, co wybrani spijali w dietach, gruntach i lokalach. Ach, to były czasy… Biznes kręcił się, zarządzany umiejętnie.

Ofelia Tasiemiec rządziła wiele lat, niestrudzenie podej­mując próby wciśnięcia mieszkańcom, jak to dobrze i niezastąpie­nie potrafi czynić. Zjednoczyło się wokół niej wielu zacnych oby­wateli. W okresie zmiany ustrojowej, przejęli oni władzę na róż­nych szczeblach. Pamiętali, kim byli i co robili ich rodzice i krew­ni. Maczali się w powszechnym gównie jak reszta. Z tą różnicą, że oni – niesłusznie dumni i otwarci, potrafili w tym odpowiednim, przełomowym momencie wziąć sprawy we własne ręce i przenik­nąć do serca tworzącego się układu. Za dobrych czasów kolek­tywu, nie było to możliwe, gdyż należało zachowywać pozory, że każdy ma prawo i jest równy. Wobec tego, partia działała na rzecz ludzi.

Polgar dawał możliwość zarobku i sprawowania władzy

Nikt z partii nie przewidział jednak, że zmiany i poluzowa­nie łańcucha społecznego, spowodują że pazerność i dawne zacie­trzewienie, wyjdą na wierzch, wezmą tryumf nad rozsądkiem i spo­wodują, że Polgar będzie rozdarty na strzępy. I znowu, jak przed wiekami, z pomocą przybył jedyny i powszechny zbór cza­rowników i jego kapłani.

Złagodzono obyczaje, zniesiono związki zawodowe. Dano no­wym pracodawcom większe prawa, zagarnięto sądy i aparat uci­sku. Zastanowić się tylko należy, jak to możliwe, że wszyscy, bę­dąc jednakowo biedni, nagle stali się w swej masie jeszcze bied­niejsi? Odstępstwem od reguły, była klasa polityczna i związkowa, która potrafiła stać się na tyle bogata, że wytworzyła nowe, sztucz­ne elity.

Bogacono się na różne sposoby – wchodząc w układy, sprze­dając obcym ustawy, zapewniając przepływy. Z pomocą przy­szły media, które powierzchownie przedstawiały sytuację, ła­godziły wpadki i cementowały układały. Odwieczny sojusznik, grzmiał z ambon: – Po śmierci będzie już tylko lepiej. Za oparcie, bez­problemowo zbierał należną daninę, będąc zwolnionym z po­datków i nadzoru państwa. Czarownicy otrzymali większe moż­liwości, związane z rozwojem techniki. Głosili hasła w radiu i tele­wizji, upowszechniając magię i czary.

Prowincja okazywała się doskonałym rajem, w którym każda rzecz była możliwa. Łachudry takie jak Tasiemiec, Krasiu­lec, Bułka i Maciejowik, korzystając z naiwności ogółu, na który pluli, przed którym udawali dobrych, ustawiły się „na bogato”. Ko­rzystali na tym, że naród Polgarów stracił wyczucie. Nie był się już w stanie zjednoczyć, a dawna klątwa hamowała wszelką inicjatywę. Mądrzejsze jednostki niszczono, dając głupcom in­stru­menty i pieniądze do tego, by nie wybił się nikt, kto byłby w stanie rozwinąć dobrobyt i spowodować, że naród ten mógłby czego­kolwiek żądać.

Prowincjusze tworzyli układ z Warchołowem. Powstał ogól­nonarodowy plan wyjebania ambitniejszych jednostek poza gra­nicę. Zasłużył się w tej materii Leszek Meller i Olek Kwas. Pozostałe osoby w kraju, można było łatwo stłamsić i zgasić, choć­by ekonomicznie, blokując warunki do rozwoju. Istniała nieskoń­czona lista możliwości, a forma zależała wyłącznie od fantazji. Opor­nych można było poszczuć policją, służbami, urzędem skar­bowym, sądem i prokuratorem. Nikt nie wychodził z opresji cało, koń­czyło się więzieniem albo mandatem, za który, nałożona kwo­ta była tak niebotyczna, że w spłatę angażował się wyszkolony do za­dań komornik, nie pozostawiając ofiary z pu­klem włosów w rę­ku.

Banki zachodnie kosiły bajońskie prowizje za konto czy kre­dyt, a zakłady pracy zmuszały do przynależności do systemu kont i lokat, premiując pracowników „stówką” za utworzenie ra­chunku. Pojawiły się debety, pierwsze zaliczone braki spłat, itd. Ban­ki, wspólnie z namnożonymi jak grzyby po deszczu firmami win­dy­kacyjnymi, zbierały obfity plon. Układ zamknięty pasł się i żarł, kontrolując życie codzienne Polgarczyka. Te same banki, na zachód stąd, nie stosowały już takich norm, ale kto przejmowałby się takimi niedorzecznościami. Klasa polityczna Polgaru żarła z „pierwszego koryta” i garnęła co mogła, pieprząc farmazony, od których uszy puchną…, ale kto łachudrze zabroni? Jak mawia przysłowie geniuszy od polityki sejmowej: „naród jest jak trawa, można skosić, to odrośnie” i jeszcze inne: „jakiegoś mnie stwo­rzył, takiegoż mnie masz”. Patrząc na niektórych polityków, zdro­wy rozum oburza się i pyta: skąd się wziął dany debil? Otóż źle czyni, bo należy przyjąć – postępując za klasykiem, że część spo­łeczeństwa, to zwykli idioci, których przekrój intelektualny, sta­nowi warstwa reprezentująca.

Czarownicy głosili miłosierdzie, niosąc na przedzie święte obrazki, ale za pazuchą skrywali sztylet, którym gromko razili biedne i oporne jednostki. Powstał obóz koncentracyjny albo więzienie, nie państwo… taki obóz o niezaostrzonym rygorze, bez strażników z bronią. Rolę porządkowych przejęli „kapo”, którzy słu­żąc wrogowi oraz własnej pustej i tępej pale, żyli lepiej niż prze­ciętnie, a innych prowadzili na szafot.

Celowo trzymano Polgarów za ryj, aby wyżej nie unieśli głowy. Ideolodzy tego nurtu, wierzyli, iż należy odbudować przed­wojenne elity. Dlatego społeczeństwo miało ograniczony dostęp do pieniądza, tylko wybrani zyskiwali fortuny: elita to elita, musi od­znaczać się na tle pozostałych.

Wybór pozostawiono…, gdy ktoś chciał więcej, to mógł wy­jechać albo zająć się prostytucją, sprzedając własne ciało, córki bądź syna. Owi „kapo” nażarli się już, razem z czarownikami, a krew w nich wrzała, więc zapragnęli podymać za półdarmo…

Zjawiska te określano mianem „demokracji”. Za ludowej wła­dzy nie do pomyślenia było traktowanie człowieka niżej zwie­rzęcia. Łechcąc i nęcąc, zwabili ludzi w potrzask, zniewalając i sub­telnie układając przy glebie. Czas bohaterów przeminął. Wiel­cy i „walczący z układem” grają na nosie uczuć narodu, który prują aż… Piękny jest kraj mogił, który własnych, wartościowych ludzi, posyła na szafot…, lecz „nadstaw drugi policzek” – w końcu tak głosi idea.

Poza granicami, Polgarowie stanowili tanią siłę roboczą, nie­mającą na nic wpływu. Byli też alternatywą dla rozleniwionych ludzi Zachodu, w przypadku ich ewentualnego buntu, co do wa­runków pracy i płacy. Ponadto, ich obecność obniżyła wartość wy­nagrodzenia. Dla całej Europy, było to bardzo korzystne roz­wiązanie. Zamiast pozwolić na utrzymanie fabryk w Polgarze i stracić rynki na Wschodzie, udało się dzięki łapówkom, działającą gospodarkę rozbebeszyć, a taniego pracownika zabrać do siebie. Wciąż wybrane towary trafiały tam, gdzie trzeba, a Polgary na nic nie miały wpływu. Skończyły się światowe rankingi w sferze go­spo­darek wolnorynkowych. Dziwnym zrządzeniem po przemia­nach, kraj nie uplasował się na żadnych znaczących pozycjach. Cze­mu było to możliwe za „czerwonej zarazy”? Ot, tajemnica poli­szynela albo perpetuum mobile.

Prowincja była kluczem do drzwi, które zamykały kraj Pol­garów na kolejne lata, skazując na upokorzenie i biedę jego lud­ność.

Był to plan prawie doskonały…

Najwięksi bohaterowie Polgaru wyruszyli w samotny marsz, ku chwale dawnej dumy i wielkości. Ostatni marsz…

Znając kulisy spraw, których przeciętny Polgarczyk nie ogar­niał, postanowili złożyć życie na szali, by zjednoczyć ku chwa­le dumny i silny naród, który mógłby wznieść nad światem wielką flagę mądrości i rozumu. Bo Polgary tworzyli, myśleli i walczyli z rów­ną zaciekłością, co otumaniali się głupotą. Jednak wyjść z tej głu­poty, oznaczało żyć w chwale, nie w nędzy i sztucznym upadku.

To Polgar tworzył synów ziemi; mocnych i surowych jak li­ta skała. Nie miał być to kraj dziwek i alfonsów, skurwieli i dywer­santów, pisarzy oraz nieuczciwych sędziów i stróżów prawa, lecz kraj mądrości i człowieka.

Zanim umrze duch narodu, świat musi poczuć moc jego bi­jącego serca, usłyszeć siłę maszerujących stóp, walących o zie­mię ojców i matek w jedności. Ziemia uchwyci wiew powietrza, po­ru­szanego siłą ramion maszerujących hord dawnych Polgarów.

Powstają z dumą, ku chwale swych miast, ku chwale kraju. Wal­czą o byt lub giną, umarli za życia.

Perkun wzywa ku ostatniej posłudze…

Zdrajcy Polgaru strwożeni w strachu. Psy niewierne, które okaleczyły matkę, wydając na świat bezbożne bękarty. Przeklęte bę­dą wśród ofiar wasze plwociny.

Kurwy, nazywające siebie „ludźmi”, dające dupy na rogach ulic, sprzedające bliźnich za papierową mamonę, zakrywające zwy­rodniałość miłosierdziem wiary. Tysiące niesłusznie skaza­nych przez bliźnich, z winy nieposiadania, zamęczonych z biedy, wy­klętych z niedouczenia. Zapomniani z pochodzenia, którym wmó­wiono, że istnieją „lepsi i gorsi”, łamiąc jeden lud Polgaru, zmu­szony do kombinowania i okradania rodzin. Zakłamani we wła­snej historii i nauczeni odruchowej nienawiści, przyjaciele zdra­dzeni o świcie, dbający o własne dobra, zdychajcie przepeł­nieni jałmużną oszustów.

Fragment satyry Wiocha. Powieść jebitna


Forbidden Seek po angielsku
Cooking page
Gallery page 


 

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.