Ofcia Tasiemiec, lady lodzia czerwonej sceny
Ofcia Tasiemiec czyli lady lodzia czerwonej sceny. Mistrzyni tańca i różańca, najwspanialsza kobieta epoki, która niejednemu mężczyźnie sprawiła radość. To główna bohaterka satyry Wiocha. Powieść jebitna. W swoim środowisku, znana jako Nana, nosiła się po salonach epoki, od województwa po prowincje. Jak to się mawiało w owych, słusznych czasach – “Nana – mistrzyni w ssaniu banana”.
Wstępy bywają z natury nudne i karkołomne
Na arenę dziejów wkracza lud Polgarów
Perypetie ludu pod okupacją zawistnej hordy
Generał Jaruzel pozostawał człowiekiem czynu
Komunizm i kształtowanie państwowości
Zanim kadencja dobiegła końca…
Tamto i sramto Andrzeja Czkały
Syn ziemi – Rozdział 4 Wiocha
Jerzy Lechita – przypadek niezłomny
Za górami, za lasami, nieopodal kartofliska
Józef Maciejowik z gminy Łysoczoły
Stasiulek Bułka, pierd i dynks
Ofcia Tasiemiec czyli lady lodzia czerwonej sceny
Kurtowo to centralne miasto powiatu kurtowskiego, położone w województwie wartowsko-manowskim. Znajdowała się tu stara, brukowana ulica szpecąca centrum, sąd, urząd, kilka szkół, straż pożarna, rzeźnia, szpital, posterunek MO, połączony z SB, no i koszary wojskowe. Na obrzeżach, psy dupami szczekały, a w centrum hulał wiatr pustki. W owym czasie, wznoszono ku chwale odchodzącej partii, również wielki teatr.
Miasto było zacne i piękne. Walory krajobrazu górowały nad marną architekturą. Wszędzie uwidaczniała się bieda. Większość ludzi żyła równo. Nie było wielkich bogactw i rozkwitów fortun. Pracowano w Zakładzie Komunalnym, który został świetnie rozbudowany, a następnie sprywatyzowany, bo Lućmierz zawarł pakt z władzą, postanawiając jednocześnie budować rodzinną firmę. Potrzebował sprzętu, więc przejął wszystko za grosze. Pierwszy poważniejszy kapitał gotówkowy uzyskał, tnąc okoliczny las.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, zaczęto ten rejon rozwijać, budując hotele dla prominentów spragnionych węgorza, kontaktu z wodą i łonem natury. Partia dbała o swoich, nie dając im ucierpieć. Przemiany zachodzące w kraju, nakazywały posiadającym, samozachowawczy instynkt pariasa. Prominenci lokowali i kombinowali, póki motłoch nie przejął władzy. W końcu, trzeba byłoby podzielić się wpływami, a ciężko cokolwiek brać czy garnąć do siebie na oczach tłumów.
Jedną z doskonałych karier pragniemy przybliżyć, gdyż jest to wzorzec doskonały, jak z hostessy można zostać przedstawicielem narodu, a przy tym, uchodzić za kompetentnego i mądrego człowieka. Karier, które rozbłysły, a swoim światłem przysłoniły masę uczynków i działań, które opłaciły się wszystkim, którzy w okolicy coś zaczęli posiadać. Oczywiście, sprawa nie dotyczy ogółu. Duża część potrafiła wykorzystać okres przemian i samodzielnie dorobić się znacznego majątku. To jednak przypadki bardzo odosobnione. W czasie, gdy kradli, prym ideologiczny wiedli zawiedzeni przemianami ideowcy, którzy wypatrywali w społecznych relacjach wypaczeń i spisków. Działanie dało czas na dopasowanie się nomenklatury i jej dostrojenie w zmieniających się warunkach społeczno-ekonomicznych.
Ofelia Tasiemiec, na którą znajomi mówili „Ofcia”, a wielbiciele „Nana”, prowadziła w latach osiemdziesiątych XX wieku GS w lokalnym Kurtowie. Zanim tam trafiła, udzielała się w lokalnych koszarach jako dance makabra nocnych parkietów i lady lodzia czerwonej sceny. Tam królowała bez przerwy, dwie dekady.
Swoista mistrzyni tańca i wyginańca oraz uciechy ciała i ducha. Protoplastka uzdrowicielek i współczesnych luksusowych kurtyzan. Złodziejowata i skąpa, nienasycona męskiego ogniwa i spragniona nietypowych przeżyć. Za dokonania w klubie, lokalni bonzowie komitetu, postanowili Nanę, bo taką w branży zasłużenie zyskała ksywę, uczynić zarządczynią skupu butelek, złomu i papieru w lokalnym GS. Kariera w koszarach, po tak długim czasie, zawisła na włosku, kiedy okazało się, że mąż staje się powoli zazdrosny, a ludzie zaczynają podejrzewać. Nanę to też denerwowało, bo miała dość agresji zazdrosnego mężulka i tłuczenia ręką po twarzy. Prawdziwym powodem było jednak to, że Nana męczyła się zbyt szybko, a jej wiek był już niestosowny do wyczynowych zabaw. Czas było się ustatkować i pomyśleć, co dalej.

W GS marnowała zacny talent dyskotekowy, jednak szybko sprawdziła się jako ekonom, dzięki czemu dostała nominację do zarządzania lokalnym teatrem, który w tym czasie budowano. Zresztą, Nana miała tam jedno, całkiem nietrudne zadanie; budować tak, by inni na tym skorzystali, a przy tym, nie zadawać trudnych pytań. Jej towarzysze woleli rozmawiać z nią w nieco odmienny sposób, wykorzystując wprawną siłę, zdolnych do odpowiedniej wymowy ust.
W tym czasie, rozbudowywano stary budynek, aby z baraku uczynić cudo, zakładając teatr dla pospołu, do którego budowy zwożono materiał. Ofcia rozdzielała go równo pomiędzy kolegów, także kilkunastu osobom, dosyć się to opłaciło. Okazała wyjątkową zdolność organizacyjną, którą łączyła z tym, że umiała każdego przekonać, gdy jej na czymś zależało. Umiała dogadywać się w trudnych kwestiach. Wzmacniała czyn inteligencją, której działania opiekunowie nie przewidzieli. Szybko udało się jej wyzwolić spod wpływów, ale kiedy w Kurtowie rada wybierała burmistrza, w odwecie ją pominięto.
Taką wolę miał ostatni sekretarz – Witold Widlak, który nie zezwolił Nanie zostać włodarzem. Za to Nana, była za to na niego wściekła, jednak jako młoda paniusia w wieku lat niecałych czterdziestu, nie mogła się zbytnio opierać jego wpływom, gdyż nie chciał on korzystać z dobrodziejstw jej natury, ani dyskutować, brzydząc się tak poczynioną karierą.
Nana zrozumiała okoliczności i przystawała z każdym, kto mógł jej coś zaoferować, wspomagając w karierze. W ten sposób, zapewniła sobie pierwszą kadencję.
Wykorzystując nieswoje dokonania i koniunkturę, szybko wmówiła ludziom, jak jest wspaniałą i dobrą organizatorką. W skali kraju, społeczeństwo traciło na przemianach, a bieda powszechniała. Nie przeszkadzało to Nanie, w zbiciu skromnej fortuny. Początkowa garnęła nieznacznie, lecz z czasem przywykła do okrąglejszych kwot. Zyskiwała na agresji, postępując pazernie. Umiała też zadbać o poparcie.
Znała wielu ludzi, gdyż bonzowie w latach osiemdziesiątych, chcąc coś załatwić dla Kurtowa, wysyłali do różnych ministerstw węgorza, wódkę i Nanę. To powodowało, że Kurtowo czasem zyskiwało.
Nana wyrobiła kontakty i powoli zaczynała wspinać się po szczeblach kariery. Kiedy nie mogła czegoś załatwić, to przypominała temu czy tamtemu oficjelowi pewne sytuacje, a ten zaskoczony, chciał – nie chciał, musiał pomóc.
Taki początek miała kariera, która z pozoru nietypowa, okazywała się dość powszechna. Naród biedny i upośledzony nierównościami, staje się taki, kiedy ślepo wierzy, że przywódcy starają się, ale brak efektów powodowany jest sytuacją czy utrzymującym się działaniem złowrogiej komuny. Bzdura, której nie udaje się przemóc tej demokracji. Nie ma tu winy, ale jedynie celowość.
Człowiek stałby się lepiej sytuowany, gdyby stawiano na demokrację. Postawiono na Nanę i wielu takich jak ona, stąd jedni stali się bardzo bogaci, inni biedni, a cała reszta, z utęsknieniem oczekiwała „dobrych zmian”. Wreszcie, otwarto granice, a wtedy młodzi gniewni, wyjechali szukać lepszych rozwiązań i kasy. Tymczasem, w Kurtowie śpiewano „Nanana…”.
Po wygranych wyborach na radną w Kurtowie, Nana przystąpiła do przekonywania towarzyszy i towarzyszek do powiedzenia jej stanowiska burmistrza. Miała niespełnione ambicje i czuła, że to wymarzone miejsce, w którym sprawdzi się najlepiej. Było to zadanie ciężkie, dlatego sprawę ułatwił fakt pozostawienia przez poprzednią, solidarnościową ekipę, miejskich nieruchomości.
Cwańsi komuniści musieli się zabezpieczyć i uderzyć w biznes. Nie wiedzieli, jak ułożą się kolejne lata. Gdyby okazało się, że jednak solidaruchy nie są przekupne, mogło się to źle skończyć. Uczciwe sądy, prokuratury i urzędy, trzymające się jakiś zasad demokratycznych, strasznie utrudniałyby lokalne działania. Nie mogło być tak, że każdy miał mieć udział, względem własnych talentów, pracy i umiejętności. Od niepamiętnych czasów liczył się układ. Ten, został na lata utrwalony, jak chciała tego partia. Społeczeństwo zachowało możliwość pracy na rzecz rządzącej elity i siedziało w przykurczu. Kto odezwał się nieproszony, dostawał takiego kopa w dupę, że szybko zamykał się na propozycję. Kto był mądry i swój, miał szansę na jakiś mały ochłap, ponad to, co dostawał zwykły „robol”. Tak narodziły się nowe elity państwa i jego największy rak.
Nana doskonale wiedziała, że może im ułatwić wiele spraw. Oporniejszych przekonywała osobiście. Po kościach rozeszła się też sprawa autobusu i fakt, który budził wśród mieszkańców Kurtowa zgorszenie, krótko, ale dawał się we znaki Nanie, która musiała działać, aby informacyjna zaraza nie pokrzyżowała jej planów.
Pewnego razu, Nana schowała broń mężulka w pralce automatycznej, marki Frania. Pijany w trupa, nie zauważył tego faktu, gdy wyjeżdżał na inspekcję do stolicy województwa. W trakcie powrotu, zauważył że brakuje mu spluwy. Fakt ten, szybko zgłosił na lokalną komendę. Milicja rzewnie wyłapała pasażerów autobusu i spałowała, bez zadawania zbędnych pytań. Pomocy udzieliło także lokalne ORMO, które oporniejszych biło i kopało bez opamiętania.
Po kilku dniach aresztu i przesłuchań, okazało się, że ludzie ci są zupełnie niewinni. Ofcia oddała mężulkowi pukawkę, kiedy ten wytrzeźwiał. Sprawę śpiesznie zamieciono pod dywan. Szkodziła reputacji oraz robieniu dalszej kariery. Ludzie ze strachu, szybko pozapominali. Co oporniejszym, udzielono pomocy w nastąpieniu niepamięci, organizując wycieczki niebieską suką. Szeptali czasem, jeden przez drugiego, ale Nana zapowiedziała, że „jak coś wyjdzie na wierzch, to koniec”.
Miała wtyki i wiedziała, jak załatwić daną osobę. Zresztą, była wyjątkowo mściwa, a że udawała zawsze dobrą, starała się w takich rzeczach, wyręczać innymi. Mściwość Nany była równie mocna, jak jej zaciętość w łożu. Może, to cecha gwałtownych kobiet, o których tak marzą mężczyźni?
Stało się tak, że przy małym błogosławieństwu Komitetu i kilku dostojnych komunistów, marzenie Nany zostało spełnione. Teraz, w podzięce szykował się wielki bal.
Po wyborze na burmistrza, Nana zabawiała się w jednostce wojskowej. W trakcie imprezki, okazało się, że zniknęła. Poszukiwał jej mąż. No i znalazł, za kotarą. Jak zobaczył, co wyczynia, tak jej przyłożył, że towarzystwo przez kolejny kwadrans, wspierało poszukiwania części sztucznej szczęki.
– Jeszcze raz! – krzyczał Norbert Tasiemiec. – To cię kurwo połamię!
– Wybacz, ale to nie tak, jak myślisz! – odpowiedziała lekko stremowana Nana. – Sprawę wyjaśnimy na salonach – dodała.
Względem męża nie czuła się jeszcze pewnie. Dopiero kolejne kadencje zaowocowały tym, że mąż w obawie przed jej złością, czynił honory gosposi.
Uratował Nanę stary porucznik, który za kotarą, był przez przypadek i pouczył Tasiemca, że jeżeli nie podoba się mu forma, to może osobiście o tym zameldować. Tasiemiec wiedział, że stary Ryszard Merklar, znał dokładnie jego życiorys polityczny, więc nie chciał zbytnio zadrażniać napiętej sytuacji.
Całej sprawie, przyglądał się Jurek Krasiulec, którego sam fakt poruszania się 40-letniej Nany, osobiście podniecał i ruszał. Widzieli to przydupcy Krasiulca, Bogdan Kosidło i Józef Maciejowik. Żaden z nich nie był godny, aby wystartować do Nany, poza Jurkiem, który często waląc ich po ryjach, przypominał im, że to on dostąpi niebawem zaszczytu. Dziewczętom z towarzystwa imponował fakt, że Jureczek umiał przywalić w mordę dryblasom. Miało to swoje konsekwencje. Człowiek musi gdzieś odreagować. Maciejowik, wracając do domu, tłuk żonę po twarzy, a Kosidło bzykał okoliczne babki po oborach.
Po kilku wspólnych imprezach, Jurkowi w końcu udało się zbliżyć do upragnionego mięska.
Krasiulec w swoim gabinecie zorganizował małe spotkanie, na które przyszła Nana, rozochocona osławionym, młodym byczkiem.
Był drink, dymek z papierosa oraz dobry ruski kawior od sojuszników z jednostki. Zapewnił, co trzeba. Jurek postarał się o zgranie spraw, które Nana lubiła. Zapuścił dla podbicia atmosfery stary gramofon i tak przez kilka minut, słuchał młodej i gniewnej Nany.
W trakcie rozmowy, poruszała nieco bimbałkami, także dekolt Jureczkowi bardzo przeszkadzał w koncentracji uwagi. Wodził za nimi oczyskami i oblizywał się nieziemsko. Nie mógł długo znieść męczarni i podszedł blisko miejsca, w którym siedziała.
– Nie mogę! – rzekł spontanicznie w jej stronę. – Już nie mogę dłużej, chcę ciebie!
Nana z poirytowaniem, zaśmiała się i machnęła ręką z politowaniem, w czym nie przeszkadzał lekki rausz. Rozczarowała się junakiem, przyglądając się z bliska możliwościom męskiego napaleńca. Odmawiała mężczyznom, którzy mogliby nie sprostać jej oczekiwaniom.
– Co ty sobie Jurek myślisz, że ja jestem taka łatwa? – zasięgnęła języka. – Szczaw z ciebie i nie będziesz ślinił się i miętolił mi rowka. – Wypierdalaj mi stąd!
– Ależ… – wypowiedział stremowany.
– Co „ależ”? Gówno „ależ”! – wrzasnęła Nana. – Nie ma! Nie dla psa kiełbasa! Ciesz się, że tu jesteś i słuchaj, co do ciebie powiem, albo ci małego utnę przy dupie. – Ja byłam kochanką szefa, bez którego nie miałbyś szansy zaistnieć. To był człowiek z klasą – zadrwiła. – Ty… – zawahała się. – Jesteś gnojkiem! – zaryczała.

Zlitowała się nad Krasiulcem, dostrzegając w nim ogniwo żalu. Zawiedziony wpadką, nie mógł odczuć całkowitego odrzucenia, gdyż to utrudniłoby znacznie współpracę.
– Coś ci doradzę – powiedziała. – W Kurczewie jest młoda sekretarzowa, stary Pachwica ją do niedawna buchał. Możesz spróbować zbliżyć się do niej. – Jolcia jest fikuśna. – Byłam raz z nią na dancingu. Nieco może wstydliwa, ale chętna. Zresztą, ty ćwoku jesteś z tamtych terenów. – Weź się za nią, dobrze ci radzę…
Jurek wkurwił się, ale zbyt bał się Nany. Przełknął ślinę i powrócił na miejsce. Zasiadł za biurkiem, odpalił szluga i łapczywie wdychał dym.
– Co tak się rajcujesz?! – huknęła Nana. – Zachowujesz się jak palant. Mało dup w terenie? – Masz władzę, przyjmij sobie jakieś i pykaj do woli, póki masz czym. – Nie lubię takich ciach jak ty… Przykro mi, nie jesteś w moim menu na najbliższe dwudziestolecie.
Nana wypowiadając to, śmiała się do rozpuku. Krasiulec cierpiał wewnętrznie. Po spotkaniu, gdy Nana już wyszła, starym zwyczajem, wszedł do sekretarzowej i wymiętosił ją, aż iskry szły z tyłka. Nawoływała osobliwie: – Juruś! – Juruś!
Krasiulcowi, nigdy nie udało się postawić na swoim i dosięgnąć Nany. Ze strachu przed nią, więcej nie próbował. No, a z drugiej strony, gdyby tylko Norbi się dowiedział; posiadał broń i mógł Jurka postrzelić. Nie dawało to Krasiulcowi spokoju. Zaczął z żalu porażki, więcej niż zazwyczaj chlać i jeździć samochodem na gazie. Życie mogło dla niego samego, stracić sens na długie lata. Czuł się odepchnięty. W polityce i w seksie, nie ma nic za darmo.

W Kurtowie powstała elita polityczna. Klasa uprzywilejowanych, która z gołodupców, stała się bardzo bogata. Utrzymywali relacje biznesowe, polityczne oraz towarzyskie. Nana w gronie lekarzy, lubiła zabawiać się w okolicznym hotelu, gdzie od czasu do czasu, dawała popis mistrzowskich tańców na blacie. Jurek i jego przydupce nie byli zapraszani na dancingi, więc pomyśleli, aby z czasem jakiś kurort wybudować, w którym będą pokoiki i barek oraz kominek, aby można było podobne bezeceństwo realizować.
Znając terminy inwestycji, mając wgląd do papierków, Nana kombinowała, aby każdy mógł coś uszczknąć. Aby rządzić, należało się zabezpieczyć. Przede wszystkim, zebrać wokół siebie ludzi, którzy będą jej wiele zawdzięczać oraz takich, którzy będą myśleli, że jest jeszcze czas i pewnego dnia, może coś dostaną.
Społeczeństwo miało myśleć, że działa się dla nich. Ludzie byli głupi i przyjmowali każdą rzecz, jako wyraz łaski pańskiej. Nana o tym wiedziała i tak manewrowała, że wyhodowała nową klasę politycznych bonzów, którzy z gołodupców, stali się lokalnymi grafami, trzęsącymi Kurtowem. Majątek na ten cel, pobrali z działających za komuny firm, które dzięki koneksjom, legalnie okradli.
Układ kwitł, dzięki publicznej kasie. Cały naród zapracował na to, co wybrani spijali w dietach, gruntach i lokalach. Ach, to były czasy… Biznes kręcił się, zarządzany umiejętnie.
Ofelia Tasiemiec rządziła wiele lat, niestrudzenie podejmując próby wciśnięcia mieszkańcom, jak to dobrze i niezastąpienie potrafi czynić. Zjednoczyło się wokół niej wielu zacnych obywateli. W okresie zmiany ustrojowej, przejęli oni władzę na różnych szczeblach. Pamiętali, kim byli i co robili ich rodzice i krewni. Maczali się w powszechnym gównie jak reszta. Z tą różnicą, że oni – niesłusznie dumni i otwarci, potrafili w tym odpowiednim, przełomowym momencie wziąć sprawy we własne ręce i przeniknąć do serca tworzącego się układu. Za dobrych czasów kolektywu, nie było to możliwe, gdyż należało zachowywać pozory, że każdy ma prawo i jest równy. Wobec tego, partia działała na rzecz ludzi.
Polgar dawał możliwość zarobku i sprawowania władzy
Nikt z partii nie przewidział jednak, że zmiany i poluzowanie łańcucha społecznego, spowodują że pazerność i dawne zacietrzewienie, wyjdą na wierzch, wezmą tryumf nad rozsądkiem i spowodują, że Polgar będzie rozdarty na strzępy. I znowu, jak przed wiekami, z pomocą przybył jedyny i powszechny zbór czarowników i jego kapłani.
Złagodzono obyczaje, zniesiono związki zawodowe. Dano nowym pracodawcom większe prawa, zagarnięto sądy i aparat ucisku. Zastanowić się tylko należy, jak to możliwe, że wszyscy, będąc jednakowo biedni, nagle stali się w swej masie jeszcze biedniejsi? Odstępstwem od reguły, była klasa polityczna i związkowa, która potrafiła stać się na tyle bogata, że wytworzyła nowe, sztuczne elity.
Bogacono się na różne sposoby – wchodząc w układy, sprzedając obcym ustawy, zapewniając przepływy. Z pomocą przyszły media, które powierzchownie przedstawiały sytuację, łagodziły wpadki i cementowały układały. Odwieczny sojusznik, grzmiał z ambon: – Po śmierci będzie już tylko lepiej. Za oparcie, bezproblemowo zbierał należną daninę, będąc zwolnionym z podatków i nadzoru państwa. Czarownicy otrzymali większe możliwości, związane z rozwojem techniki. Głosili hasła w radiu i telewizji, upowszechniając magię i czary.
Prowincja okazywała się doskonałym rajem, w którym każda rzecz była możliwa. Łachudry takie jak Tasiemiec, Krasiulec, Bułka i Maciejowik, korzystając z naiwności ogółu, na który pluli, przed którym udawali dobrych, ustawiły się „na bogato”. Korzystali na tym, że naród Polgarów stracił wyczucie. Nie był się już w stanie zjednoczyć, a dawna klątwa hamowała wszelką inicjatywę. Mądrzejsze jednostki niszczono, dając głupcom instrumenty i pieniądze do tego, by nie wybił się nikt, kto byłby w stanie rozwinąć dobrobyt i spowodować, że naród ten mógłby czegokolwiek żądać.
Prowincjusze tworzyli układ z Warchołowem. Powstał ogólnonarodowy plan wyjebania ambitniejszych jednostek poza granicę. Zasłużył się w tej materii Leszek Meller i Olek Kwas. Pozostałe osoby w kraju, można było łatwo stłamsić i zgasić, choćby ekonomicznie, blokując warunki do rozwoju. Istniała nieskończona lista możliwości, a forma zależała wyłącznie od fantazji. Opornych można było poszczuć policją, służbami, urzędem skarbowym, sądem i prokuratorem. Nikt nie wychodził z opresji cało, kończyło się więzieniem albo mandatem, za który, nałożona kwota była tak niebotyczna, że w spłatę angażował się wyszkolony do zadań komornik, nie pozostawiając ofiary z puklem włosów w ręku.
Banki zachodnie kosiły bajońskie prowizje za konto czy kredyt, a zakłady pracy zmuszały do przynależności do systemu kont i lokat, premiując pracowników „stówką” za utworzenie rachunku. Pojawiły się debety, pierwsze zaliczone braki spłat, itd. Banki, wspólnie z namnożonymi jak grzyby po deszczu firmami windykacyjnymi, zbierały obfity plon. Układ zamknięty pasł się i żarł, kontrolując życie codzienne Polgarczyka. Te same banki, na zachód stąd, nie stosowały już takich norm, ale kto przejmowałby się takimi niedorzecznościami. Klasa polityczna Polgaru żarła z „pierwszego koryta” i garnęła co mogła, pieprząc farmazony, od których uszy puchną…, ale kto łachudrze zabroni? Jak mawia przysłowie geniuszy od polityki sejmowej: „naród jest jak trawa, można skosić, to odrośnie” i jeszcze inne: „jakiegoś mnie stworzył, takiegoż mnie masz”. Patrząc na niektórych polityków, zdrowy rozum oburza się i pyta: skąd się wziął dany debil? Otóż źle czyni, bo należy przyjąć – postępując za klasykiem, że część społeczeństwa, to zwykli idioci, których przekrój intelektualny, stanowi warstwa reprezentująca.
Czarownicy głosili miłosierdzie, niosąc na przedzie święte obrazki, ale za pazuchą skrywali sztylet, którym gromko razili biedne i oporne jednostki. Powstał obóz koncentracyjny albo więzienie, nie państwo… taki obóz o niezaostrzonym rygorze, bez strażników z bronią. Rolę porządkowych przejęli „kapo”, którzy służąc wrogowi oraz własnej pustej i tępej pale, żyli lepiej niż przeciętnie, a innych prowadzili na szafot.
Celowo trzymano Polgarów za ryj, aby wyżej nie unieśli głowy. Ideolodzy tego nurtu, wierzyli, iż należy odbudować przedwojenne elity. Dlatego społeczeństwo miało ograniczony dostęp do pieniądza, tylko wybrani zyskiwali fortuny: elita to elita, musi odznaczać się na tle pozostałych.
Wybór pozostawiono…, gdy ktoś chciał więcej, to mógł wyjechać albo zająć się prostytucją, sprzedając własne ciało, córki bądź syna. Owi „kapo” nażarli się już, razem z czarownikami, a krew w nich wrzała, więc zapragnęli podymać za półdarmo…
Zjawiska te określano mianem „demokracji”. Za ludowej władzy nie do pomyślenia było traktowanie człowieka niżej zwierzęcia. Łechcąc i nęcąc, zwabili ludzi w potrzask, zniewalając i subtelnie układając przy glebie. Czas bohaterów przeminął. Wielcy i „walczący z układem” grają na nosie uczuć narodu, który prują aż… Piękny jest kraj mogił, który własnych, wartościowych ludzi, posyła na szafot…, lecz „nadstaw drugi policzek” – w końcu tak głosi idea.
Poza granicami, Polgarowie stanowili tanią siłę roboczą, niemającą na nic wpływu. Byli też alternatywą dla rozleniwionych ludzi Zachodu, w przypadku ich ewentualnego buntu, co do warunków pracy i płacy. Ponadto, ich obecność obniżyła wartość wynagrodzenia. Dla całej Europy, było to bardzo korzystne rozwiązanie. Zamiast pozwolić na utrzymanie fabryk w Polgarze i stracić rynki na Wschodzie, udało się dzięki łapówkom, działającą gospodarkę rozbebeszyć, a taniego pracownika zabrać do siebie. Wciąż wybrane towary trafiały tam, gdzie trzeba, a Polgary na nic nie miały wpływu. Skończyły się światowe rankingi w sferze gospodarek wolnorynkowych. Dziwnym zrządzeniem po przemianach, kraj nie uplasował się na żadnych znaczących pozycjach. Czemu było to możliwe za „czerwonej zarazy”? Ot, tajemnica poliszynela albo perpetuum mobile.
Prowincja była kluczem do drzwi, które zamykały kraj Polgarów na kolejne lata, skazując na upokorzenie i biedę jego ludność.
Był to plan prawie doskonały…
Najwięksi bohaterowie Polgaru wyruszyli w samotny marsz, ku chwale dawnej dumy i wielkości. Ostatni marsz…
Znając kulisy spraw, których przeciętny Polgarczyk nie ogarniał, postanowili złożyć życie na szali, by zjednoczyć ku chwale dumny i silny naród, który mógłby wznieść nad światem wielką flagę mądrości i rozumu. Bo Polgary tworzyli, myśleli i walczyli z równą zaciekłością, co otumaniali się głupotą. Jednak wyjść z tej głupoty, oznaczało żyć w chwale, nie w nędzy i sztucznym upadku.
To Polgar tworzył synów ziemi; mocnych i surowych jak lita skała. Nie miał być to kraj dziwek i alfonsów, skurwieli i dywersantów, pisarzy oraz nieuczciwych sędziów i stróżów prawa, lecz kraj mądrości i człowieka.
Zanim umrze duch narodu, świat musi poczuć moc jego bijącego serca, usłyszeć siłę maszerujących stóp, walących o ziemię ojców i matek w jedności. Ziemia uchwyci wiew powietrza, poruszanego siłą ramion maszerujących hord dawnych Polgarów.
Powstają z dumą, ku chwale swych miast, ku chwale kraju. Walczą o byt lub giną, umarli za życia.
Perkun wzywa ku ostatniej posłudze…
Zdrajcy Polgaru strwożeni w strachu. Psy niewierne, które okaleczyły matkę, wydając na świat bezbożne bękarty. Przeklęte będą wśród ofiar wasze plwociny.
Kurwy, nazywające siebie „ludźmi”, dające dupy na rogach ulic, sprzedające bliźnich za papierową mamonę, zakrywające zwyrodniałość miłosierdziem wiary. Tysiące niesłusznie skazanych przez bliźnich, z winy nieposiadania, zamęczonych z biedy, wyklętych z niedouczenia. Zapomniani z pochodzenia, którym wmówiono, że istnieją „lepsi i gorsi”, łamiąc jeden lud Polgaru, zmuszony do kombinowania i okradania rodzin. Zakłamani we własnej historii i nauczeni odruchowej nienawiści, przyjaciele zdradzeni o świcie, dbający o własne dobra, zdychajcie przepełnieni jałmużną oszustów.
Fragment satyry Wiocha. Powieść jebitna
Forbidden Seek po angielsku
Cooking page
Gallery page