Naznaczony. Powiastka o rzeczy niebyłej… opowiada historię pisarza o imieniu Zakij.

Naznaczony. Powiastka o rzeczy niebyłej…

Naznaczony. Powiastka o rzeczy niebyłej… to nie tylko historia. Każdy z nas może być naznaczony. Historia Ukrainy, zwłaszcza ta najnowsza, pokazuje rozmiar i tragedię wojny. Działania Białorusi i Polski względem uchodźców na granicach, zastanawia.


Ważne epitafium w opowiadaniu Naznaczony

Naznaczony jest jak epitafium i wołanie o człowieczeństwo. Naznaczony jest człowiekiem nadziei i wolności. My mówimy o Ukrainie – i to jest ważne – zapominając o tysiącach tragedii tego świata. Mówimy o Ukrainie, gdyż taki jest interes Ameryki. Człowiek naznaczony nie ma gdzie uciec. Wyraźna jest nienawiść do wszsytkiego, co wiąże się ze słowem naznaczony, a wyraża inność – kulturową, religijną, seksualną czy wizerunkową. Naznaczony to metafora ludzkości, ujęta w ramy Iraku i Saddama Husajna oraz Syrii. Sytuacja nieprawdziwa i wymyślona, ale mogąca mieć miejsce. Polska jako miejsce braku toleranncji – jak najbardziej aktualne.

O polskiej tolerancji w Oko Press

________________________

Nazywam się… Zakij, co oznacza w moim świecie „czysty”. Byłem pisarzem, pracującym na jednym z wojskowych posterunków. Po szybkim awansie, trafiłem do Pałacu Husajna. Przyjęto mnie z należnym szacunkiem. Początkowo zajmowałem się spisami dóbr, a kiedy odkryto we mnie „drobny talent”, pozwolono mi zapisywać, dyktowane przez sekretarzy przemówienia Wodza. Później poznałem go osobiście i mogłem, to co mówił, utrwalać bezpośrednio. Zwykł żartować z siebie, bywał zabawny i niezwykle przejęty sprawami kraju. – Wielka polityka – mawiał – nas samych pochłania bez reszty. Nigdy tego nie komentowałem, zajmując się własnymi sprawunkami. Byłem pałacowym skrybą i cieszyłem się z otrzymanego od Allaha awansu. Mimo, iż Husajn był ateistą, nie zabraniał nam modlitwy.

Denerwowała go obecność Amerykanów

Uważał, że zbytnio chcą, aby świat arabski walczył z ZSRR. Nie planował narażać się nikomu, mierząc się za łeb, z dwoma tytanami na raz. Widziałem, co się działo. Ludzie nie przyjmowali do głowy tego, co mogło się stać. Wierzyliśmy, że nas to nie dotknie. Kiedy zapadł wyrok, musieliśmy upaść. Imperium okazało się nietrwałe. Żaden wierny mudżahedin nie przeżył. Interes nas sprzedał, wszędzie interes. Nie wiedziałem, że Izrael tworzy czyste pole… Jordania, Liban, Syria i Irak. On wiedział, przeczuwał to… służąc, wsłuchany w pomroki starożytnego Babilonu, wiedział… Nigdy nie sprzeciwiał się, aby do naszego kraju przyjeżdżali obcy. Budowano drogi, miasta, prowadzono wykopaliska. Kraj nie raz został zrabowany, a jego dobra wywiezione. Liczył się, od samego początku, z tym dziejowym obciążeniem.

Po ataku, musiałem uciekać do Syrii

Przybyłem do Abu-Kamal, stamtąd przedarłem się do Dajr az-Zaur, Raqqah, aż stanąłem obolałą i sflaczałą nogą w Aleppo. Kiedy, tak na dobre się tam osiedliłem, zobaczyłem w wiadomościach, że Husajn został powieszony. Nie przyznałem się, że go znałem… Nigdy, zapierając się mego dobroczyńcy. Niech Allah mi wybaczy, bo ja sobie nie potrafię.

Żyłem w przekonaniu, że mi się udało i nie zamierzałem wracać do kraju. Nawet zwierzęta w zoo zdechły lub zostały pożarte, a cóż dopiero ja. Samowola świata, ale i tu dosięgła mnie wojna…

Na przedmieściach poznałem Abdullaha, sługę Allaha, syna Abdul Nura, sługi światła. Uciekał, zakrwawiony ledwie postrzegał świat… I wówczas, wpadł mi w ramiona. Pochyliłem się odruchowo, aby go zasłonić. Po ostrzale uspokoiło się, a ja znalazłem kryjówkę. No dobrze, przyznam się, wobec Pana Miłosiernego, wdarłem się do podziemi, jednego domu kupca. Musiałem obmyć chłopca i dowiedzieć się, gdzie są jego bliscy, aby odprowadzić go do nich, a samemu starać się uciec na Cypr.

– Pozwól mi ci pomóc – powiedziałem.

– Nie ruszaj mnie! – darł się Abdullah.

– Nie chcę ci zrobić krzywdy – tłumaczyłem – jestem przyjaciel, sługą Allaha.

– Terrorysta, morderca! – wrzeszczał młody, szarpiąc się po ciemności.

– Tak, tak – odpowiedziałem głupawo. – Wszyscy jesteśmy urodzeni z granatem w tyłku i zaprogramowani do wysadzania się w powietrze. Zaraz nacisnę guzik – zadrwiłem.

– A nie? – zapytał ciekawy.

– Ależ tak – wyjaśniłem. – Przecież tobie mówię, że jestem do tego stworzony.

– Nie zabijaj mnie! – darł się.

– A ty znowu swoje – na darmo ulewałem słowa.

Uspokoił się na chwilę

Odniosłem wrażenie, że nie miał już siły się wydzierać. Najwyraźniej zaschło mu w gardle.  Po krótkiej jeszcze szarpaninie, udało mi się przekonać chłopaka do udzielanej mu niezbędnej pomocy. Tego wieczora był to prawdziwy sukces. Obmyłem mu twarz i do rana, wspólnie przesiedzieliśmy w tym bunkrze. Nie ufał mi, co mnie nie dziwiło, ale skoro nie miał rodziców, cała odpowiedzialność za jego los spoczęła na moich barkach.

Rankiem szukałem jakiegoś wyjścia. Wszędzie słychać było wystrzały, a spadające bomby piętrzyły zgliszcza. Tego, co ujrzały moje oczy nie da się opisać, dlatego przemilczę. Zresztą, byłem przyzwyczajony do wojny. Irak nauczył mnie, czym jest prawdziwa śmierć.

Szukałem na próżno jedzenia

Sklepy zostały dawno zrabowane, a lokalni straganiarze dużo chcieli za kawałek zwykłej gumy. Niewiele miałem pieniędzy, zaledwie kilka dolarów w kieszeni oraz gromadę rozbebeszonych syryjskich funtów. Wziąłem chłopaka i ruszyliśmy do jednej dzielnicy. Przy Abdel Mounem Ryad St dotarliśmy do sklepu, w którym organizowano przeżuty na Cypr lub do Grecji. Wybór niewielki, ale cóż?… Utonąć w morzu czy umrzeć od strzału – odwieczny dylemat człowieka – odezwał się we mnie i zazgrzytał w umyśle tak donośnie, że zdecydował się na ucieczkę.

– Pan pozwoli – zatrzymał mnie w wejściu do sklepu postawny mężczyzna.

– Dokąd mnie zabierasz? – spytałem.

– Chcesz czy nie? – niestrudzenie zawarczał, pytając o mój dalszy los.

– Na Allaha – odparłem. – Gotowy dać wszystko, aby stąd uchodzić.

– Nie bredź! – warknął. – Ten chłopak z tobą? – zapytał.

– Tak, to mój brat – wymyśliłem na poczekaniu.

– To chodźcie – wskazał nam drogę.

Udaliśmy się na podwórze

Wchodząc przez małą wnękę w murze, mijając kilka rozwalonych budynków. Dotarliśmy do wejścia, prowadzącego w głąb jakiejś piwnicy. Ciasnym zejściem w dół, a potem ciemnym korytarzem, który rozwidniała jedynie niewielka latarka, którą mężczyzna trzymał w dłoni. Dobrnęliśmy do solidnych drzwi, w które zapukał trzy razy. Otworzyły się, a za nimi ukazało się pełno dymu i wielu, krzątających się bez wyraźnego ładu ludzi.

– Chodźcie dalej! – wskazywał surowo.

– Chodź, Abdullah – pośpieszyłem chłopaka. – Nie ociągaj się, bo tu zostaniesz.

Spojrzał się na mnie, z tym dzikim wyrazem w oczach, jakby chciał mi poderżnąć gardło. Wiedziałem, że to strach, bo chłopak zdawał mi się być normalny. Nosił w sercu nienawiść, bo był zapewne świadkiem śmierci rodziców. Z tego musiał zdawać sobie sprawę, albo to wiedzieć. Nie pytałem, nie interesowało mnie to wtedy. Śmierć, to śmierć, bezprawnie wydziera z ciała życie, nie pytana o nic, masakruje szczęśliwie błąkających się po ziemi ludzi.

W końcu, zatrzymaliśmy się

Inny mężczyzna wskazał na mnie palcem i kazał podejść. Zlałem się potem, obawiając dalszych wypadków. Trzymał broń, czym nie przekonywał mnie do siebie. Zdałem sobie sprawę, że gdybym powiedział, tak przez omyłkę, coś nie tak, to pewnie by strzelił. Miał na głowie amerykańską czapkę, zdobyczną na jakimś marines, turecki mundur, a w zębach trzymał tlącą się fajkę.

– Tysiąc dolarów! – zabrzmiał stanowczo, wymieniając cenę życia i śmierci.

– Szukam – poinformowałem zlękniony.

Zacząłem przeczesywać kieszenie, wygrzebując siedemdziesiąt dwa dolary oraz tysiąc syryjskich funtów. Zaśmiał się i przygarnął kasę do siebie.

– Dolarów mało – poinformował. – A te funciaki już na nic nie zdatne – dodał.

– Nie mam więcej – odpowiedziałem.

– To nic – jakby pocieszył. – Oddasz chłopca i popłyniesz.

Zastanowiłem się, co zrobić

Mały zląkł się i zamilkł. Nie mogłem go tu zostawić, nie chciałem. Trafiłby na części, może do burdelu albo, co najgorsze wyszkoliliby go na sadystycznego mordercę i kazali rozerwać się z bombą, pozostawiając przyczajonego, gdzieś w tłumie. Mógłbym przeczytać o tym w gazecie. Tak, mógłbym –pomyślałem sobie najgorsze, chcąc się wyzwolić z tej okrutnej myśli i przeczekać. Przemawiał przeze mnie egoizm: oddaj go i po kłopocie.

– Nie mogę – powiedziałem po cichu.

– Co?! – warknął.

– Nie mogę – zabrzmiało już nieco pewniej. – To mój brat – oświadczyłem.

– Dobrze – przyznał mi jakby rację. – Weź go, ale kasa zostaje.

– Za fatygę – dodałem.

Ku mojemu szczęściu odprowadzili mnie do drzwi. Mając na uwadze to, że widziałem tę norę, obawiałem się najgorszego. Gdyby nam sprzedali po kuli, kto powie, że było to morderstwo. W tych warunkach mogli wszystko.

– Idźcie stąd! – warknął postawny mężczyzna, doprowadzając nas do wyjścia.

– Już – zreflektowałem się, że możemy odejść.

– Teraz, won! – darł się.

Uszliśmy, z duszą na ramieniu

Błąkaliśmy się kolejnych kilka dni, nic nie jedząc. Chłopiec bez przerwy mi towarzyszył, a ja mu nie ustępowałem. W sumie nie chciałem, żeby odszedł. Mniej czułem się samotny…

Kolejnego dnia natrafiliśmy na dziwny namiot, który był rozbity przy kościele katolickim. Podszedłem i dobrze się rozglądnąłem. Zauważyłem napis, po angielsku: „Help for Christians” oraz po arabsku: „مساعدة للمسيحيين”. 

Szybko przemyślałem sprawę. Koncypowałem, jak dotrzeć do młodego, aby sprawy ułożyły się po naszej myśli.

– Słuchaj – zwróciłem się do niego. – Zapomnij o wszystkim, jeśli chcesz jeść – wyjaśniłem pośpiesznie.

– Tak! – wrzasnął, stając prawie na palcach.

– To mów, że jesteś „Christians” – wyjaśniłem. – I rób tak – pokazałem mu znak krzyża.

Pokiwał głową, że rozumie

Udało się, a gdy zjedliśmy, ponownie zaczął się inny świat. W tym kościele przebywaliśmy kilka miesięcy, aż wreszcie zabrano nas na Międzynarodowe Lotnisko w Aleppo i przywieziono do odległego kraju.

W miejscu, do którego przybyłem z chłopakiem, przywitano mnie na lotnisku, plując mi w twarz i krzycząc: „Polska dla Polaków!”. Zniosłem to. Miałem za sobą doświadczenie kilku wojen, upadku wielkich ludzi. Nie mógł mnie zrazić jakiś umięśniony idiota, drący się: „Polska dla Polaków! Ciapaku jebany!” „Wypierdalaj!”.

Myślałem, że życie da nam drugą szansę, ale niestety, pomyliłem się. Pewnego dnia, świecące słońce wyprowadziło nas na spacer. Abdullah cieszył się, biegając po parku. Drogę przeszło nam kilku mężczyzn, szukali najwyraźniej zaczepki. Dopadli chłopaka, chwytając za gardziel, tak mocno, że dech jego uszedł na wieczne pole chwały Allaha. Nie mogłem płakać, nic już nie czułem. Zabrali to wątłe życie za kolor jego skóry. Stałem i patrzyłem, ale coś mnie tknęło i ruszyłem w jego kierunku, chcąc go ratować… Dostałem w skroń, przewracając się na ziemię. Kopali mnie długo, prawie mordując… Prawie, bo przeżyłem i dziś na Allaha, dopełnię zemsty…


Żywot anegdoty – abstrakcja słowna

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.