Kradł kable i poszedł na współpracę
Kradł kable i poszedł na współpracę – tak bohater naszej satyry “Wiocha. Powieść jebitna”, którą przedstawiamy we fragmencie, stał się najbardziej znanym na świecie elektrykiem.
O tym jak Lolek – elektryk kradł kable i włączył się do wielkiego ruchu
– Witaj Lolek – powiedział Dubieniecki. – Co tam u żony? – zapytał.
Przywitał się kulturalnie, gdyż zależało mu na werbunku. Postanowił znosić gbura, okazywać względny szacunek, aby osiągnąć wyższy cel oraz wykonać ostatnią misję, powierzoną w partii.
– Dzień dobry – odpowiedział Lolek, stojący ledwo w drzwiach. Ruszył skromnie i bojaźliwie, przetaczając się nieporadnie przez izbę. Wszak, nie bywał u poważnych ludzi, na wielkopańskich salonach. Nie nabrał jeszcze nawyków, ucząc się savoir vivre’u.
Stary Dubieniecki stał przy biurku, wsparty o ścianę. Spoglądał spod czoła na swoich ludzi: Chawranka i Mozre, siedzących przed nim.
– Zamknij drzwi, kutasie! – ryknął Chawranek.
Lolek wykonał polecenie, przeprosił nie wiadomo za co, i spojrzał się na nich.
– Podejdź bliżej, chuju! – zawołał Mozre.
Stary Dubieniecki nie reagował, bo był zgrany z kolegami w akcjach. Nabrał dymu w płuca i przypatrywał się. Wydychając esencję cygara, zapytał: – A ty Lolek, to już długo pracujesz czy krótko? W partii byłeś?
– Nie, proszę Pana – odpowiedział Lolek.
– Ano, właśnie – trącił markotnie Dubieniecki.
– Kurwa! To widać – zakpił Mozre. – Jakbyś na czole miał wypisane… Tuman! – chrząknął z przekąsem.
Dubieniecki lubił organizować szopki, w których trio odgrywało dobrego i złego glinę. Dlatego Chawranek i Mozre, mogli pozwolić sobie na więcej niż wiele, a on sam zachowywał naturalną postawę.
– Dobrze – zwrócił się Dubieniecki do Lolka. – Usiądź.
Lolek podszedł do krzesła, a że trząsł się trochę, wychwycili to baczni obserwatorzy. Krocząc z niepewnością, ułatwił dalsze zagrania. Dubieniecki, nie od parady brał na rozmowy tych sarkastycznych asów. Sakramenckie odzywki wyprowadzały przeciwnika z równowagi, dając sygnał Dubienieckiemu, jak ma ukierunkować dalszą rozmowę. Wszak, chodziło o ważną sprawę. Nic nie cierpiało zwłoki.
Lolek stanął na czele związków. Na razie zakładowych, do których przystał, aby uniknąć podejrzeń o kradzież kabli, co nieopatrznie zdarzało się nieraz. Złodziejowaty był, a i wychlać lubił, choć nie zawsze było za co.
Zaplanowali stworzyć wielkiego działacza. Potrzebny był ugruntowany człowiek. Przypadek wykluczono. Przecież, władzy nie można oddać normalnie. Dlatego Kisiel, Wachu i Strzemień, wysłali Dubienieckiego z misją, aby zwerbował jakiegoś obszczymura. Uwidzieli takiego, który byłby coś w stanie zaoferować, jedynie słusznej partii. Kandydat winien posiadać odpowiednie usposobienie, a mianowicie: za trochę forsy, nie ciskać się, siarczyście siedząc na przyczepnej dupie. Lolek okazał się idealny, niczym gwiazdka z nieba, spadająca z życzeniem w pakiecie.
Zgromadzili papiery: drobny przemycik, handelek zakładowym inwentarzem. Zwędził kable, niczym w tym szabrownictwie, nie odbiegał od reszty. Miał rodzinę i chciał żreć. Lubił sobie pochlać, to oczywiste, że musiał mieć za co. Żona pracowała, niezbyt wykształcona panna, za to uczynna i serdeczna kobieta. Lolek rządził w domu twardą ręką. Miał dużo dzieci, musiał niekiedy odreagowywać. Ogólna tendencja, utrzymywała taki stereotyp życia i rodziny. Czas wolny spędzał, oddając się bez reszty grom hazardowym.
Dubieniecki patrzył, oceniając wartość operacyjną nabytku, co do którego, nie miał wątpliwości, że zachowa się lojalnie.
– Zapalisz? – zapytał Lolka.
– Z przyjemnością, Panie Komendancie – odpowiedział, sięgając ręką w przód.
– Nie jestem żadnym komendantem – oświadczył Dubieniecki. – Jestem szefem służby bezpieczeństwa, a dla ciebie – Panem Dubienieckim – oznajmił. – Panem Pułkownikiem Dubienieckim, zawsze przez duże „P”.
– Przepraszam, Panie Szefie – sprostował się szybko Lolek, trzymając nadal wyciągniętą rękę po szluga.
– Co ty, kurwa nie wiesz, jak się odezwać do Pana Pułkownika? – wyrwał Chawranek. – Przecież wyjaśnił tobie, tumanie!
– Nie, nie… – zająknął się Lolek. – Przepraszam, Panie Pułkowniku Dubieniecki. – Zapalę, zapalę – zakomunikował. Trzymał nadal wyciągniętą rękę, skierowaną do Dubienieckiego.
Pułkownik wyciągnął papierosy i poczęstował Lolka. Ten nerwowo odpalił, zaciągnął się i poczuł się dobrze.
Dubieniecki tworzył atmosferę, w której przeciwnik będzie skory do rozmowy, ale w zamian, wymagał szacunku.
– Słuchaj no, panie Lolek! – warknął Dubieniecki. – Mamy rok osiemdziesiąty pierwszy, ja do osiemdziesiątego dziewiątego, zamierzam pieprzyć młode cipsy na Majorce albo na Kubie u Fidela. – Z tego miejsca, proszę ciebie, abyś ruszał dupą, by można wypracować stanowisko.
Dubieniecki lubił przeklinać. Latami, starał się docierać do adwersarzy. Wypracował metodę „epitetyczną”, mówiąc wprost łaciną potoczną, rodem spod piwosza, bo taką formę aplikował każdy. Stworzył język uniwersalny, docierający do prostych ludzi oraz wykształciuchów.
– Tak kurwa, tak – odpowiedział Lolek.
– No widzisz Chawranek, swój chłop! – krzyknął Dubieniecki.
Pułkownik ucieszył się, słysząc ludzki głos u Wartęsy.
– Słuchaj – zaczął Pułkownik. – Staniesz na czele związków. Damy ci: ludzi, media i zachodnią propagandę. Nawet szykuje się, że dostaniesz prestiżową Nagrodę Jobla – wyjawił. – Powiesz narodowi, że obrany kierunek jest właściwy i każdemu dostanie się z prywatyzacji, należna dola. – W tym czasie, usadowimy ludzi na różnych szczeblach, a ty, obiecaj każdemu po tysiąc zielonych.
– Aha – odpowiedział Lolek.
– Przejmiesz ster – kontynuował myśl Dubieniecki, patrząc co chwilę w oczy rozmówcy, chcąc mieć pewność, czy rozumie przekaz. – Zostaniesz prezydentem. – Aby bajka skończyła się happy endem, to najpierw musimy pozbyć się Jaruzela.
– Generała? – zapytał Lolek z niedowierzenia.
– Stary jest silny – wtrącił Dubieniecki. – No i zasłużony bohater. Nie wypadałoby go pominąć. Damy mu na chwilę ster.
– Rozumiem – wtórował Lolek. – Poczekać mam?
– Porządzi Jaruzel i szybko odejdzie – wskazał Pułkownik. – Wtedy ty, zostaniesz tym… no, prezydentem. – Zyskasz nagrody, sławę. Życie zapewnimy na takim poziomie, że się tobie chłopie nie śniło. – Jedno zapamiętaj, czyja dłoń karmi – podsumował. – Przenigdy nie zaznasz biedy, ani ty, ani twoja rodzina.
– Właśnie, kurwa! – wtrącił gwałtownie Chawranek. – Musisz pamiętać, kto daje szamę…
– Teraz posłuchaj – przerwał Dubieniecki. – Nie jestem skory do politycznych waśni, apatii czy jakiegoś innego gówna. Potrzebuję ciszy, opanowania i normalności. Ty masz po prostu zrobić swoje. Istniejesz dla mnie, w sławie i bogactwie. Kraj potrzebuje symbolu. Pozostający za faktycznymi zmianami, zostaną ośmieszeni. Damy radę. Każdego opornego, skopiemy i zostanie bez niczego – podkreślał zdenerwowany Dubieniecki. – To partia decyduje, a oni myślą, że są w stanie utworzyć związki, rządzić i mieć kasę – kpił. – Nie, kurwa! – Nie będzie elit. Elita jest jedna… – Ty, jak chcesz cokolwiek mieć i funkcjonować jakoś w zasranym kraju, to musisz się z nami liczyć.
– Bendem – odparł Lolek. – Ło taki Polgar! – wykrzyknął.
– Byliśmy tu dawno – kontynuował myśl Dubieniecki, ucieszony tym, że Lolek cokolwiek rozumie. – W 1939, 1945 i 1920, ale Marszałek stanął okoniem. Działaczom nie udawało się, ale i tak go w końcu przydławiliśmy – wyjawił. – A teraz… Teraz zasada jest prosta; czym większy jołop, tym wyżej. – Hyc, hop i do celu! – zakrzyknął. – Myślicieli i tych, co mogliby coś zrobić: wypierdalać – polecił Lolkowi. – Nie chcę tu takich. Niech spieprzają na Zachód, gryzą glebę, lecą na Księżyc, cokolwiek. – Jebię mnie to! – wydarł się. – Pamiętaj Lolek, ty nie możesz mieć mądrzejszych podwładnych. Spojrzał się na niego z politowaniem. – Bo ty zginiesz, chłopie!
Lolek pokiwał głową, czując że przypadła mu rola przodownika.
– Klasyfikuj – poradził. – Ludzie w prowincjach przejmą władzę. Partia powróci, odmieniona i po liftingu. Obsadzimy stanowiska jak trzeba, ale to my zdecydujemy – tłumaczył. Zniechęcił się, gdy odczuł, że rozmówca traci łączność z przekazem. – Nieważne, coby się nie stało i kto by nie był. Nieważne, co będzie…
Zreflektował się.
– Najważniejsze jest to, żeby władza była. A władza, to my. – Ha, ha, ha! – zaśmiał się Pułkownik.
Lolek pomyślał. Zmarszczył brwi, dusił się i chrząkał pod nosem. Wreszcie wystrzelił: – Co z mieszkaniem? – Bendem miał większe? – zapytał pełen powagi.
Dubieniecki roześmiał się, a Chawranek mu wtórował. Mozre nie wytrzymał. Bo był to Żyd, pochodzący z inteligencji żydowskiej dawnego Polgaru, usłużnej partii rządzącej.
– Kurwa, willę będziesz miał! – zakrzyczał Mozre. – Willę kurwa, jak w Tell Awiwie.
– Och! – zawył Lolek. – Tyle, że ja nie chcem w Tell Awiwie.
Pułkownik ograniczył się do skinięcia głową.
– Willę! – wykrzykiwał Lolek. – A samochód? – sondował.
– Z szoferem – odparł Dubieniecki. – Z szoferem, kurwa. –Dostaniesz, co zechcesz! – krzyknął zdegustowany. – Pieniądze, władzę, wpływy – wyliczał. – Będziesz grzał jaja w tropikach i zabierał żonę na masaże, korzystając z najlepszych dziwek.
Lolek wybałuszył oczy i zerkał tępawo na ruchy ust Pułkownika. Zaoferowane luksusy wybrzmiewały niebywale.
– My, ci to damy – gwarantował Dubieniecki. – Ale graj w nasze karty i rób tak, jak chcemy. – Bo jak nie, to dupa – zagroził.
– Jak dupa? – zapytał zaniepokojony Lolek.
– Normalnie – odpowiedział spokojnie Dubieniecki. – Zbłaźnimy cię, skopiemy i skończysz na zawał lub zginiesz w wypadku. – Zwyczajnie… Zdarza się, prawda? – postawił słuszne pytanie.
– No jasne, kurwa! – darł gębę Chawranek. – Służba nie popełnia błędów – wskazał.
– I pamiętaj, Lolek! – warknął Dubieniecki. – Że niby zmieniamy… zmiana, że to, że tamto… Niczego na serio. – Masz kogoś wypierdolić, komuś wpierdolić. Dostarczymy potrzebne nazwiska. Nie musisz wiedzieć, skąd kto jest? Pamiętaj, że dużo agentów przebywa na Zachodzie. – Kształcą się niebogi i mają powrócić – przedstawił oczekiwania. – Jesteśmy w stanie przyjmować nasze dzieci… Resortowe dzieci – podsumował.
Lolek słuchał i nie markotniał, chcąc obyć się możliwie najwięcej i rozumieć, na czym polega krajowa polityka.
– Mamy jednego na oku – powiedział Dubieniecki. – Przejmie władzę w przyszłości. Ma rządzić, ale nie obawiaj się – pocieszał. – Dogadamy się… – W każdym razie, nie stracisz – zapewnił.
– Co z Kaczkodukiem? – zapytał Lolek.
Dubieniecki uśmiechnął się. Uważał Kaczkoduka za prawie sojusznika.
– Kaczkoduk… niebezpieczny. – Póki co, pomaga. Trzymaj blisko, lecz na dystans. – Powiem ci coś, tak w zaufaniu, że on z nami, przez zasługi ojca, związany. Partia wiele pomogła – wyjawił sekret.
Dubieniecki nerwowo kręcił się po sali.
– Pamiętaj, Lolek! – warknął. – Nie może rządzić, niebezpieczny Kaczykuper. – Pfu! Jego mać! – splunął. – Chcą nas wyjebać, aby przejąć schedę – zakomunikował Lolkowi. – Nie może być, jak w Ameryce, że sędziego demokratycznie wybiera naród. Nie może tak być, jak na Zachodzie, że każdy ma kasę. – My musimy posiadać kasę! – wytrząsał się Dubieniecki. – Wyłącznie my! – A ten naród ma piszczeć! – wrzeszczał. – Ma pracować, tworzyć dziwki, kutasów i przeróżnych ludzi. – Rozumiesz?! – Ty korzystasz! – Ty pływasz! – Ty masz! A reszta, niech zdycha – podsumował – lub dyma za najniższą w supersamie.
– Rozumiem, Panie – odparł posłusznie, zwerbowany na dobre Lolek. – A ja, co mam robić? – dopytywał zainteresowany poważniejszą rolą.
– Uśmiechać się głupio – wydawał mu instrukcję Dubieniecki. – Mówić do ludzi, że jest dobrze. Staraj się ich rozumieć. Reaguj na problemy. I noś w klapie piękną ozdóbkę. – Niech wnioskują, że jesteś dobry. – Kup sobie coś i przyjmij za symbol. Niech kojarzą – doradził.
– Politycyzm miłości – skomentował Chawranek.
Zaśmiał się, bo go to ucieszyło. Błysnął i się podbudował.
– Gdyby tak stosowali miłość – wtrącił Mozre, to kurwa, dawno by już nas na świecie nie było, a sami byliby jednym wielkim rajem.
– Religia, od zawsze służyła jednej roli – zamykał wątek Dubieniecki, zdenerwowany tematem. – Rodzony brat jest biskupem. – Werbunek! Szacunek! Inwigilacja! – Ten durny lud powtórzy bez pamięci każde ze słów! – zagrzmiał. – Stąd, trzeba zapobiegliwie, dać to tu, to tam. – Dogadujemy się z wiarą. Czasami bierzemy na ofiarę, innym pokażemy lufę. Rozrywka przednia – Dubieniecki usprawiedliwiał czyny. – Ludzie lubią teatr, a my zapewniamy stosowne show. – W dobie mediów, musieliśmy się dostosować. Kiedyś można było zastrzelić, a dziś mamy telewizję.
Zdradzając te kwestie, nie mógłby w tym momencie zrezygnować ze współpracy z Lolkiem. Gdyby zechciał nieopatrznie wycofać się z układanki, to sprzedałbym mu kulę w żebro. Stanowi to wymowny powód, dla którego Pułkownik tak wylewnie przemawiał.
– Wiele zależy od tych rąk – wyraźnie chwalił się Dubieniecki, wskazując na dłonie. – My zdecydujemy, co ten motłoch kupi, co zje i czym wysra się pod siebie! – krzyczał. – To rola władców, a oni mają oglądać i słuchać! – Dziennikarze powinni dobrze zarabiać, ale wyłącznie wywodzący się z nomenklatury. – Pułkownik wskazał Lolkowi, jedynie słuszny kierunek myślowy. – Wykształcą się! – wydarł się. Po chwili bastował. – Wyjadą na Zachód i wrócą. – Nie dopuszczać nikogo, kto mógłby zagrozić. Pokazać hołocie, jak jest! – Będziemy handlować, Lolek – kreślił plany Dubieniecki. – Mamy Amerykanów, Niemców. Zawsze ktoś będzie płacił. A ty Lolek, siedź okrakiem. Co ci szkodzi? – Masz jedną kadencję, strzelisz przymiarkę i będziesz politykiem. – A później, fałszujemy wybory i cię nie ma. – Musi być swój człowiek… – Olek – zdradził poufnie tożsamość kolejnego przywódcy.
– Kto to? – zapytał Lolek, zaciekawiony postacią.
– Chuj cię to obchodzi – odpowiedział kąśliwie Dubieniecki. – Nie będziesz miał wpływu na to, co zrobimy. – Zrozumiałeś?
– Tak – potwierdził usłużnie Lolek. – Ma się rozumieć.
– Olek jest chłop z jajem – ciągnął dalej Dubieniecki. – Ma ładną żonę. – Dupczę ją! – rozdarł gębę, a gdy się uspokoił, to z lekka zaśmiał się nad uczynionym przykładem.
– No! – parsknął Chawranek. – Jolcia dobra szpryca! – krzyczał.
– Pewnie, że dobra – wtrącił Lolek, nie wiedząc czemu. – Jest bombowa.
Dubieniecki spojrzał na Lolka z pogardą, jakby chciał mu powiedzieć, że ich samice nie są dla niego. Do kurnika nomenklatury, nie wchodzi byle kogut.
– Musisz Lolek zapamiętać jedno – zakomunikował Dubieniecki. – Partia jest lojalna wobec uczynnych, ale zdrajców każe. – Musisz wypłynąć, Lolek – pouczał. – Urządzimy parę szopek i płyniesz. Porządzimy kurwa, przez najbliższe pięćdziesiąt lat. – Porządzimy! – Jest co sprzedawać… A co! – Taki system! Taki kraj! – uniósł się. – Wcześniej musieliśmy skrywać się po kątach. Nawet głupi wyjazd na Zachód, odbywał się przy pełnej konspiracji. – A tam jest jebitnie. Ciekawie i nieziemsko – rozmarzył się Dubieniecki. – A tu?
– Tu po ojcowemu, Panie Pułkowniku – odpowiedział Lolek.
– Byłeś Lolek na Zachodzie? – zapytał Dubieniecki.
– Nie, nie… – zajęczał Lolek. – Nie byłem – wyksztusił. – Ale bendem.
– Ano widzisz, kurwa – skwitował Pułkownik. – To pojedziesz, zobaczysz – zapewniał. – Zachód cię pokocha, będziesz dla nich ikoną. Zachód cię utuli, a ty wydymasz Zachód na kasę – zapowiedział. – Poza tym, co lepszego jest nad podróże. – My to odpowiednio zorganizujemy. Będziesz chodził i pierdolił głupoty, a oni będą płacić i całować po dupie. – Bo oni w ciebie uwierzą. – Masy uwierzą. Zobaczą, że jesteś jednym z nich… Pułkownik zamyślił się. – Wielki bohater – zakpił. – Ha, ha, ha! – śmiał się. – No, ale teraz – mówił dalej, jak opanował śmiech. – Na Zachodzie powiedzieli, że komunizm ma upaść, bo się im ten system nie sprawdza – wyjawił. – Wiesz, dlaczego odchodzimy? – dopytał Pułkownik.
– Dlaczego? – zaintrygował się Lolek, jakby go to obchodziło. Teraz myślał o nowym mieszkaniu i szoferze z limuzyną, ale musiał trochę poudawać przed Pułkownikiem. Nie interesował się problemami wyższych sfer, a za takie uznawał wątki, poruszane w rozmowie. – Może odchodzim, aby przyjść? – rozwiązał zadanie.
– Bo mamy rynek – odpowiedział Dubieniecki. – A Zachód się kurczy, jednocześnie rozwija technologię i produkuje. – Gdzie to sprzedawać? – zadał pytanie. – Rozumiesz, kurwa? A kiedy się zaspokoją, ruszą dalej. – A my Lolek, będziemy czerpać. Tacy już jesteśmy. I zarobimy. Zrobimy interes.
Pułkownik zrobił krótką pauzę, sięgając po szklaneczkę czyścioszki. Zwykł, w towarzystwie pijać wódkę, aby nie zostać nieodpowiednio zrozumianym, spożywając ulubioną whisky. Po wzmocnieniu, gotowy był do startu i dalszych tłumaczeń.
– Przyjdą do nas, a nie do robola. To my ich wpuścimy, cokolwiek sprzedamy. Zarobimy. I tak będzie – snuł plany Dubieniecki. – Widzisz ten scenariusz, Lolek? – Spójrz oczyma wyobraźni i zrozum, że trzeba robić biznes. Działamy skrycie, aby żaden Polgarczyk nie połapał się w tym gównie. – Te jebańce, mściwe są. Gdyby połapali się, w czym rzecz, to taką rewoltę nam tu zrobią, jak za cara – przerażał się Dubieniecki, nagłą wizją zbuntowanego narodu. – Jaką my wtedy zagwarantujemy sprzedaż? Skoro będzie rewolucja! Ma wejść towar, co tylko chcą, ma zalegnąć na sklepowych półkach.
Lolek przytakiwał.
– Myślisz, że ja ten ocet, po chuj, na półki wstawiłem i ograniczam im papier toaletowy, zmuszając do podcierania dupska gazetą partyjną? – postawił pytanie Dubieniecki. – Otóż nie na chuj, ale z zamysłem. – Kiedy im obrzydnie, docenią zachodnie towary. – Na wszystko się małpy zgodzą, a czy będą srać na komunę czy ją wielbić, mam to w dupie. – Kapitał liczy się i zysk, a resztą nie zaprzątaj sobie głowy – doradził.
Pułkownik wstał i przeszedł się po pokoju. Odpalił kubańskie cygaro, wypuścił kilka dymków i podszedł do Lolka. Poklepał chłopinę po plecach, aby nie czuł się tak osowiały. Rozumiał, że dla drobnego rzezimieszka, zgłaszane propozycje, mogły wydawać się nierealne jak wygrana na loterii.
– Ma zaistnieć szara strefa – zdradził Pułkownik. – Musi istnieć. Zachowamy ludziom radości, zostawimy im socjal – wyliczał. – Coś z tego życia muszą mieć. Ale pamiętaj Lolek, że to nasi ludzie mają być wszędzie. – Tak to zaplanowałem – pochwalił się. – A ty, masz robić, co każemy, a dostaniesz, czego zapragniesz. W dupę będziesz pierdolił przeciwników. – Jeżeli, oczywiście zechcesz podjąć się tej misji.
Lolek zastanawiał się, wsłuchując z uwagą w kwestie dotyczące korzyści, które osiągnie niebawem. Wiedział, że była to należyta propozycja, skrojona na miarę. Lepszej oferty pracy, nigdzie indziej nie dostanie. On sam mógł rządzić. Być prezydentem, kimś wielkim. Snuł piękne marzenia, wlokąc życzenia oczyma wyobraźni.
– Zgadzam się – wydobył wreszcie Lolek. – Bo widzę, że mogę skorzystać.
– No widzisz – chrząknął Dubieniecki i dodał: – Chawranek, dawaj flachę, rozpijemy to i mamy po kontrakcie.
– Robi się – poinformował Chawranek, który z lodóweczki przyniósł zimną czyścioszkę.
– Mozre, dzwoń do Kisiela, Wachy i Strzemienia – wydał polecenie Dubieniecki. – Przekaż Eisenbachowi, niechże dostarczy kocmopołom wiadomość, że idzie dobrze. Możemy wdrażać kolejny etap. – Niech przyśpieszą reformy – dodał. – Chawranek, a ty dzwoń do Kapusty. – Niech burzy ten pierdolony mur.
– A co ze Stasi? – zapytał Lolek. Ciekawił się, gdyż wiedział o tym, że służba tamtejsza, działała z bezbłędną precyzją.
– Ha! – zaśmiał się Dubieniecki. – Stasi to my! My i tylko my. Nie można dłużej wstrzymywać reform, to odpuszczamy. Trochę będzie problemów na południu Europy – zaznaczył. – Ale tam… – Tam bomby zrobią już swoje. – Parę ofiar musi być – zasmucił się Dubieniecki. – Nikola i inni. – No, trudno. Trochę tu, trochę tam – wyliczył. – Jakoś to przeżyjemy – podsumował.
Wznieśli kolejny toast, który rozprowadził po kieliszkach Chawranek. Spożywali niewiele, zatem popitka nie była potrzebna. W takich sytuacjach nie warto rozwadniać, aby nie tracić wymarzonego ekstraktu.
– Słuchaj, Lolek – zwrócił się Dubieniecki. – Trochę przyjmiecie Japończyków, trochę Chińczyków, trochę Mongołów.
Lolek rozdziawił usta na wieść o tych planach. Ledwo zasłyszał o tych krajach, nie wiadomo gdzie, dotychczas, żadnego Azjaty nie widząc na oczy.
– Nie patrz się tak na mnie! – warknął Dubieniecki. – Podział musi być. Polgar udzielać się zacznie, kurwa! – Decydujemy. Pamiętaj, żadnej władzy prezydenckiej, żadnych numerów, bo spłyniesz. – My obsadzamy służby.
– Polej Chawranek – upomniał się Dubieniecki. – Polej w szklanki, niech idzie! – wrzasnął. – Lolek, ja chcę wiedzieć, że ty chłop z jajem jesteś – zakomunikował Pułkownik. – Wypijemy.
Walnęli po szklanie. Wyczynem, przekonał, że jest dobrym człowiekiem.
– Ty, to kurwa Lolek wypić umiesz – potwierdził Pułkownik. – Jak ruskie. Masz chłopie łeb.
Ucieszył się tym, że sojusznik nie odstaje od normy.
– No i co? Można? – zapytał Dubieniecki i sam udzielił wnet odpowiedzi: – Można!
Chawranek zaśmiał się.
– Lolek, pamiętaj, cała twoja rodzinka ułoży się na długie lata – zapewniał Dubieniecki. – Tylko zrób, co każemy tobie. Wtedy otrzymasz, co tylko chcesz! – wydarł się. – Z nami po sukces – podsumował. – Z turbiną do raju – zażartował.
Dubieniecki śmiał się.
– A co z kościołem? – zapytał Lolek.
– Kościół – ciągnął Dubieniecki. – Kościół dostanie swoje. Mają świętych, zyskają ziemię. – No i cóż kościół? – Podatków nie płaci. No i komplet, od czegoś tam są. Naród w uwięzi, to kościół potrzebny. Inaczej, motłoch rewolucje zrobi. A tak, ten rak, ta zakaźna myśl o buncie i poprawie losu, ginie gnieciona wizją lepszego życia po śmierci.
– Kurwa! – wydarł się Chawranek. Parsknął ze śmiechu, aż opluł się solidnie na marynarce.
– Ludzie chodzą do kościołów – tłumaczył Dubieniecki w dalszym ciągu. – Spowiadają się, a my pozyskujemy cenną wiedzę.
– A kapłani? – zaciekawił się Lolek.
– Kurwa! – ryknął Dubieniecki. – Oni to mają żywot, z jednym, małym minusem – wyjaśniał. – Muszą tylko buchać potajemnie. Ostatnio zapiłem z kilkoma ważniejszymi – pochwalił się. – Mają smak do gorzałki i dobrych dupek.
Odważony tematem Pułkownik, zechciał wysondować Lolka.
– A ty, lubisz dziwki? – zapytał twardo i nader poważnie.
– Nie, nie… – zarzekał się Lolek.
– No widzisz – zażartował Dubieniecki, lekko podchmielony. – Powinieneś zmienić obyczaje jak chcesz bywać na salonach. Drobne, młodziutkie cycuszki pomogłyby w kojarzeniu.
Rozmowa dobiegła końca, gdyż Pułkownik nie miał kwestii wymagających omówienia. Nie był to naówczas stosowny etap na dalsze wdrażanie agenta, który do czynu został już przysposobiony.
– A teraz Lolek, wypierdalaj! – zakrzyknął Dubieniecki, żegnając towarzysza. – Skacz przez ten mur, byle szybko, zanim runie – podsumował na odchodne. – O nic nie martw się, wszystko zorganizujemy – zapewnił.
Spotkanie zostało zakończone i Polgarowi wytyczono kierunek na najbliższy czas. Trzeba było pracować na prowincji. Pełne skupienie w obsadzie ludzi. Przynajmniej początkowo, zanim zagnieżdżą się na różnych szczeblach. Tu władza styka się bezpośrednio z ludem i przez to jest najgorzej. Można było bezproblemowo usadowić swoich.
Z nagła, pojawiały się interesy różnych rodów i klik, które od dawna rozdupczały pozytywne dokonania Polgaru, prowadzących się z iście boską dyktaturą namaszczenia i wyjątkowości.
Każde koryto musi zostać napełnione. Interes wymaga powszechnego spokoju. Partia kombinowała, jakby tu zrobić, aby się nie narobić i zarobić. Zaczęto demokratyzować Polgar, zapewniając na samym początku zniszczenie tego, co mogło stanowić wewnętrzną konkurencję wobec Zachodu. Zamknięto fabryki i wstrzymano rodzimą produkcję. Prywatyzacja miała przybrać, niespotykane dotąd rozmiary absurdu. W latach czterdziestych upaństwowiono gospodarkę, a w dziewięćdziesiątych rozdawano za bezcen w prywatne ręce.
Wprowadzono ideologię nienawiści do wschodniego sąsiada, opierając się na starym i dobrym uprzedzeniu do bolszewizmu i caratu. Naród sprawnie łyknął i chora nienawiść zapoczątkowała stopniowy upadek.
Rynek jest zbyt szczupły. Trzeba było wyeliminować konkurencję, a ta rozwijała się w Polgarze. Przez pięćdziesiąt lat, kraj zaopatrywał wschodniego odbiorcę. Wyspecjalizował się w tym. Z takim wrzodem na dupie, Zachód nie mógł przecież konkurować.
Po latach, kiedy nażarł się europejski kapitalizm, sięgnięto po tanią siłę roboczą ze wschodniej flanki. I tak, po okresie nędzy, stworzono Polgarczykom nowe możliwości wykazania się. Krokiem kolejnym było wejście w struktury wolnej Europy.
Lolek rządził pięć lat. To dziwna kadencja, w której dokonano wielu zmian. Sprawdziło się… Każda rzecz, o której mówił Dubieniecki. Nie odnotowano pomyłek, nie zaliczono wpadek. Nastąpił „bum” na największe majętności. Był to czas, w którym Polgarczycy żyli, a pracując tracili stopniowo grunt pod nogami. Ciągle sprawdzano to, ile mogą znieść. Nie potrafili buntować się. Tak upływał czas. Z dala od dawnych zagrożeń związkowych, dokonało się… Po całości dokonało się szubrawe złupienie.
Winą za to, obciążono Karola Marksa, głosząc że ideologia, którą stworzył, wytworzyła faszyzm i stalinizm. Globalny kapitalizm, używał wykształconych historyków i ekonomistów do głoszenia durnowatych haseł, aby ośmieszyć największego wroga, będącego antyciałem wyzysku, wspomnianego orędownika sprawiedliwości ludzkiej, Karola Marksa.
Polecane
Jerzy Lechita – przypadek niezłomny