Komunizm i kształtowanie państwowości

Komunizm i kształtowanie państwowości

Komunizm to słowo klucz do zrozumienia rzeczywistości. Odrzuciliśmy, co w komunie było dobre, a pozostawiliśmy to, co niszczyło od środka. System czerwony, wyżłobiła armia nieu­daczników i ludzi ogarniętych haniebnym postrzeganiem świata.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, doszło do waż­nego wydarzenia, którego karty historii Polgarów nie obej­mują. Było to spotkanie Lolka Wartęsy z działaczami służb. Epi­zod znamienity, wręcz kluczowy, wydarzył się na pewno.

Komunizm to słowo klucz do zrozumienia rzeczywistości.

Wstępy bywają z natury nudne i karkołomne
Na arenę dziejów wkracza lud Polgarów
Perypetie ludu pod okupacją zawistnej hordy
Generał Jaruzel pozostawał człowiekiem czynu
Jerzy Lechita – przypadek niezłomny


 

Rozdział trzeci
Kształtowanie państwowości

***

– Witaj Lolek – powiedział Dubieniecki. – Co tam u żony? – za­pytał.

Przywitał się kulturalnie, gdyż zależało mu na werbunku. Postanowił znosić gbura, okazywać względny szacunek, aby osiągnąć wyższy cel oraz wykonać ostatnią misję, powierzoną w partii.

– Dzień dobry – odpowiedział Lolek, stojący ledwo w drzwiach. Ruszył skromnie i bojaźliwie, przetaczając się nieporadnie przez izbę. Wszak, nie bywał u poważnych ludzi, na wielkopańskich salonach. Nie nabrał jeszcze nawyków, ucząc się savoir vivre’u.

Stary Dubieniecki stał przy biurku, wsparty o ścianę. Spoglądał spod czoła na swoich ludzi: Chawranka i Mozre, siedzących przednim.

– Zamknij drzwi, kutasie! – ryknął Chawranek.

Lolek wykonał polecenie, przeprosił nie wiadomo za co, i spojrzał się na nich.

– Podejdź bliżej, chuju! – zawołał Mozre.

Stary Dubieniecki nie reagował, bo był zgrany z kolegami w akcjach. Nabrał dymu w płuca i przypatrywał się. Wydychając esencję cygara, zapytał: – A ty Lolek, to już długo pracujesz czy krótko? W partii byłeś?

– Nie, proszę Pana – odpowiedział Lolek.

– Ano, właśnie – trącił markotnie Dubieniecki.

– Kurwa! To widać – zakpił Mozre. – Jakbyś na czole miał wypisane.

Dubieniecki lubił organizować szopki, w których trio od­grywało dobrego i złego glinę. Dlatego Chawranek i Mozre, mogli pozwolić sobie na więcej niż wiele, a on sam zachowywał natu­ralną postawę.

– Dobrze – zwrócił się Dubieniecki do Lolka. – Usiądź.

Lolek podszedł do krzesła, a że trząsł się trochę, wychwy­cili to baczni obserwatorzy. Krocząc z niepewnością, ułatwił dal­sze zagrania. Dubieniecki, nie od parady brał na rozmowy tych asów. Sakramenckie odzywki wyprowadzały z równowagi, dając sygnał Dubienieckiemu, jak ma ukierunkować rozmowę. Wszak, chodziło o ważną sprawę. Lolek stanął na czele związków. Na razie zakładowych, do których przystał, aby uniknąć podejrzeń o kradzież kabli, co nieopatrznie zdarzało się nieraz. Złodziejowaty był, a i wychlać lubił, choć nie zawsze było za co.

Zaplanowali stworzyć wielkiego działacza. Potrzebny był ugruntowany człowiek. Przypadek wykluczono. Przecież, władzy nie można oddać normalnie. Dlatego Kisiel, Wachu i Strzemień, wysłali Dubienieckiego z misją, aby zwerbował jakiegoś obszczy­mura. Uwidzieli takiego, który byłby coś w stanie zaoferować, jedynie słusznej partii. Kandydat winien posiadać odpowiednie usposobienie, a mianowicie: za trochę forsy, nie ciskać się, sie­dząc na przyczepnej dupie. Lolek okazał się idealny, niczym gwiazd­ka z nieba, spadająca z życzeniem w pakiecie.

Zgromadzili papiery: drobny przemycik, handelek zakła­dowym inwentarzem. Zwędził kable, niczym w tym szabrownic­twie, nie odbiegał od reszty. Miał rodzinę i chciał żreć. Lubił sobie pochlać, to oczywiste, że musiał mieć za co. Żona pracowała, nie­zbyt wykształcona panna, za to uczynna i serdeczna kobieta. Lo­lek rządził w domu twardą ręką. Miał dużo dzieci, musiał niekiedy odreagowywać. Ogólna tendencja, utrzymywała taki stereotyp życia i rodziny. Czas wolny spędzał, oddając się bez reszty grą hazardowym.

Komunizm i kształtowanie państwowości
Wincenty Maria Dubieniecki, zwany “Pułkownikiem”. Komunizm był dla niego jak akwarium, w którym karmił najgrubsze ryby.

Dubieniecki patrzył, oceniając wartość operacyjną na­bytku, co do którego, nie miał wątpliwości, że zachowa się lojal­nie.

– Zapalisz? – zapytał Lolka.

– Z przyjemnością, Panie Komendancie – odpowiedział, sięgając ręką w przód.

– Nie jestem żadnym komendantem – oświadczył Dubieniecki. – Jestem szefem służby bezpieczeństwa, a dla ciebie – Panem Du­bie­nieckim – oznajmił. – Panem Pułkownikiem Dubienieckim.

– Przepraszam, Panie Szefie – sprostował się szybko Lolek, trzy­mając nadal wyciągniętą rękę po szluga.

– Co ty, kurwa nie wiesz, jak się odezwać do Pana Pułkownika? – wyrwał Chawranek. – Przecież wyjaśnił tobie, tumanie!

– Nie, nie… – zająknął się Lolek. – Przepraszam, Panie Pułkow­niku Dubieniecki. – Zapalę, zapalę – zakomunikował. Trzymał nadal wyciągniętą rękę, skierowaną do Dubienieckiego.

Pułkownik wyciągnął papierosy i poczęstował Lolka. Ten nerwowo odpalił, zaciągnął się i poczuł się dobrze.

Dubieniecki tworzył atmosferę, w której przeciwnik będzie skory do rozmowy, ale w zamian, wymagał szacunku.

– Słuchaj no, panie Lolek! – warknął Dubieniecki. – Mamy rok osiemdziesiąty pierwszy, ja do osiemdziesiątego dziewiątego, zamierzam pieprzyć młode cipsy na Majorce albo na Kubie u Fi­dela. – Z tego miejsca, proszę ciebie, abyś ruszał dupą, by można wy­pra­cować stanowisko.

Dubieniecki lubił przeklinać. Latami, starał się docierać do adwersarzy. Wypracował metodę „epitetyczną”, mówiąc wprost łaciną potoczną, rodem spod piwosza, bo taką formę aplikował każdy. Stworzył język uniwersalny, docierający do prostych ludzi oraz wykształciuchów.

– Tak kurwa, tak – odpowiedział Lolek.

– No widzisz Chawranek, swój chłop! – krzyknął Dubieniecki.

Pułkownik ucieszył się, słysząc ludzki głos u Wartęsy.

– Słuchaj – zaczął Pułkownik. – Staniesz na czele związków. Da­my ci: ludzi, media i zachodnią propagandę. Nawet szykuje się, że dostaniesz prestiżową Nagrodę Jobla – wyjawił. – Powiesz naro­dowi, że obrany kierunek jest właściwy i każdemu dostanie się z prywatyzacji, należna dola. – W tym czasie, usadowimy ludzi na róż­nych szczeblach, a ty, obiecaj każdemu po tysiąc zielonych.

– Aha – odpowiedział Lolek.

– Przejmiesz ster – kontynuował myśl Dubieniecki, patrząc co chwilę w oczy rozmówcy, chcąc mieć pewność, czy rozumie prze­kaz. – Zostaniesz prezydentem. – Aby bajka skończyła się happy endem, to najpierw musimy pozbyć się Jaruzela.

– Generała? – zapytał Lolek z niedowierzenia.

– Stary jest silny – wtrącił Dubieniecki. – No i zasłużony bohater. Nie wypadałoby go pominąć. Damy mu na chwilę ster.

– Rozumiem – wtórował Lolek. – Poczekać mam?

– Porządzi Jaruzel i szybko odejdzie – wskazał Pułkownik. – Wte­dy ty, zostaniesz tym… no, prezydentem. – Zyskasz nagrody, sławę. Życie zapewnimy na takim poziomie, że się tobie chłopie nie śniło. – Jedno zapamiętaj, czyja dłoń karmi – podsumował. – Prze­nigdy nie zaznasz biedy ani ty, ani twoja rodzina.

– Właśnie, kurwa! – wtrącił gwałtownie Chawranek. – Musisz pa­miętać, kto daje szamę…

– Teraz posłuchaj – przerwał Dubieniecki. – Nie jestem skory do politycznych waśni, apatii czy jakiegoś innego gówna. Potrzebuję ciszy, opanowania i normalności. Ty masz po prostu zrobić swoje. Istniejesz dla mnie, w sławie i bogactwie. Kraj potrzebuje sym­bolu. Pozostający za faktycznymi zmianami, zostaną ośmieszeni. Damy radę. Każdego opornego, skopiemy i zostanie bez niczego – podkreślał zdenerwowany Dubieniecki. – To partia decyduje, a oni myślą, że są w stanie utworzyć związki, rządzić i mieć kasę – kpił. – Nie, kurwa! – Nie będzie elit. Elita jest jedna… – Ty, jak chcesz cokolwiek mieć i funkcjonować jakoś w zasranym kraju, to musisz się z nami liczyć.

– Bendem – odparł Lolek. – Ło taki Polgar! – wykrzyknął.

– Byliśmy tu dawno – kontynuował myśl Dubieniecki, ucieszony tym, że Lolek cokolwiek rozumie. – W 1939, 1945 i 1920, ale Marszałek stanął okoniem. Działaczom nie udawało się, ale i tak go w końcu przydławiliśmy – wyjawił. – A teraz… Teraz zasada jest prosta; czym większy jołop, tym wyżej. – Hyc, hop i do celu! – za­krzyknął. – Myślicieli i tych, co mogliby coś zrobić: wypierdalać – polecił Lolkowi. – Nie chcę tu takich. Niech spieprzają na Za­chód, gryzą glebę, lecą na księżyc, cokolwiek. – Jebię mnie to! – wydarł się. – Pamiętaj Lolek, ty nie możesz mieć mądrzejszych pod­wład­nych. Spojrzał się na niego z politowaniem. – Bo ty zgi­niesz, chłopie!

Lolek pokiwał głową, czując że przypadła mu rola przo­downika.

– Klasyfikuj – poradził. – Ludzie w prowincjach przejmą władzę. Partia powróci, odmieniona i po liftingu. Obsadzimy stanowiska jak trzeba, ale to my zdecydujemy – tłumaczył. Zniechęcił się, gdy odczuł, że rozmówca traci łączność z przekazem. – Nieważne, coby się nie stało i kto by nie był. Nieważne, co będzie…

Zreflektował się.

– Najważniejsze jest to, żeby władza była. A władza, to my. – Ha, ha, ha! – zaśmiał się Pułkownik.

Lolek pomyślał. Zmarszczył brwi, dusił się i chrząkał pod nosem. Wreszcie wystrzelił: Co z mieszkaniem? Bendem miał większe? – zapytał pełen powagi.

Dubieniecki roześmiał się, a Chawranek mu wtórował. Mozre nie wytrzymał. Bo był to Żyd, pochodzący z inteligencji żydowskiej dawnego Polgaru, usłużnej partii rządzącej.

– Kurwa, willę będziesz miał! – zakrzyczał Mozre. – Willę kurwa, jak w Tell Awiwie.

– Och! – zawył Lolek. – Tyle, że ja nie chcem w Tell Awiwie.

Pułkownik ograniczył się do skinięcia głową.

– Willę! – wykrzykiwał Lolek. – A samochód? – sondował.

– Z szoferem – odparł Dubieniecki. – Z szoferem, kurwa. –Dostaniesz, co zechcesz! – krzyknął zdegustowany. – Pieniądze, wła­dzę, wpływy – wyliczał. – Będziesz grzał jaja w tropikach i za­bierał żonę na masaże, korzystając z najlepszych dziwek.

Lolek wybałuszył oczy i zerkał tępo na ruchy ust Puł­kow­nika. Zaoferowane luksusy wybrzmiewały niebywale.

– My, ci to damy – gwarantował Dubieniecki. – Ale graj w nasze karty i rób tak, jak chcemy. – Bo jak nie, to dupa – zagroził.

– Jak dupa? – zapytał zaniepokojony Lolek.

– Normalnie – odpowiedział spokojnie Dubieniecki. – Zbłaźnimy cię, skopiemy i skończysz na zawał lub zginiesz w wypadku. – Zwyczajnie… Zdarza się, prawda? – postawił słuszne pytanie.

– No jasne, kurwa! – darł gębę Chawranek. – Służba nie popełnia błędów – wskazał.

– I pamiętaj, Lolek! – warknął Dubieniecki. – Że niby zmie­niamy… zmiana, że to, że tamto… Niczego na serio. – Masz kogoś wypierdolić, komuś wpierdolić. Dostarczymy potrzebne nazwiska. Nie musisz wiedzieć, skąd kto jest? Pamiętaj, że dużo agentów przebywa na Zachodzie. – Kształcą się niebogi i mają powrócić – przed­stawił oczekiwania. – Jesteśmy w stanie przyjmować nasze dzieci… Resortowe dzieci – podsumował.

Lolek słuchał i nie markotniał, chcąc obyć się możliwie naj­więcej i rozumieć, na czym polega krajowa polityka.

– Mamy jednego na oku – powiedział Dubieniecki. – Przejmie władzę w przyszłości. Ma rządzić, ale nie obawiaj się – pocieszał. – Dogadamy się… – W każdym razie, nie stracisz – zapewnił.

– Co z Kaczkodukiem? – zapytał Lolek.

Dubieniecki uśmiechnął się. Uważał Kaczkoduka za pra­wie sojusznika.

– Kaczkoduki… Braciszkowie są niebezpieczni. – Póki co, poma­gają. Trzymaj ich blisko, lecz na dystans. – Powiem ci coś, tak w zaufaniu, że on z nami, przez zasługi ojca, związany. Partia wiele po­mogła – wyjawił sekret.

Dubieniecki nerwowo kręcił się po sali.

– Pamiętaj, Lolek! – warknął. – Nie może rządzić, niebezpieczny Kaczykuper. – Pfu! Jego mać! – splunął. – Chcą nas wyjebać, aby przejąć schedę – zakomunikował Lolkowi. – Nie może być, jak w Ameryce, że sędziego demokratycznie wybiera naród. Nie może tak być, jak na Zachodzie, że każdy ma kasę. – My musimy posiadać kasę! – wytrząsał się Dubieniecki. – Wyłącznie my! – A ten naród ma piszczeć! – wrzeszczał.  – Ma pracować, tworzyć dziwki, kutasów i przeróżnych ludzi. – Rozumiesz?! – Ty korzy­stasz! – Ty pływasz! – Ty masz! A reszta, niech zdycha – podsu­mował – lub dyma za najniższą w supersamie.

– Rozumiem, Panie – odparł posłusznie, zwerbowany na dobre Lolek. – A ja, co mam robić? – dopytywał zainteresowany poważ­niejszą rolą.

– Uśmiechać się głupio – wydawał mu instrukcję Dubieniecki. – Mówić do ludzi, że jest dobrze.  Staraj się ich rozumieć. Reaguj na problemy. I noś w klapie piękną ozdóbkę. – Niech wnioskują, że jesteś dobry. – Kup sobie coś i przyjmij za symbol. Niech kojarzą – doradził.

– Politycyzm miłości – skomentował Chawranek.

Zaśmiał się, bo go to ucieszyło.

– Gdyby tak stosowali miłość – wtrącił Mozre, to kurwa, dawno by już nas na świecie nie było, a sami byliby jednym wielkim rajem.

– Religia, od zawsze służyła jednej roli – zamykał wątek Dubieniecki, zdenerwowany tematem. – Rodzony brat jest bisku­pem. – Werbunek! Szacunek! Inwigilacja! – Ten durny lud po­wtórzy bez pamięci każde ze słów! – zagrzmiał. – Stąd, trzeba zapobiegliwie, dać to tu, to tam. – Dogadujemy się z wiarą. Cza­sami bierzemy na ofiarę, innym pokażemy lufę. Rozrywka przednia – Dubieniecki usprawiedliwiał czyny. – Ludzie lubią teatr, a my zapewniamy stosowne show. – W dobie mediów, mu­sieliśmy się dostosować. Kiedyś można było zastrzelić, a dziś mamy telewizję.

Zdradzając te kwestie, nie mógłby w tym momencie zrezy­gnować ze współpracy z Lolkiem. Gdyby zechciał nieopatrz­nie wycofać się z układanki, to sprzedałbym mu kulę w żebro. Sta­nowi to wymowny powód, dla którego Pułkownik tak wylewnie prze­mawiał.

– Wiele zależy od tych rąk – wyraźnie chwalił się Dubieniecki, wskazując dłonie. – My zdecydujemy, co ten motłoch kupi, co zje i czym wysra się pod siebie! – krzyczał.  – To rola władców, a oni ma­ją oglądać i słuchać! – Dziennikarze powinni dobrze zarabiać, ale wyłącznie wywodzący się z nomenklatury. – Pułkownik wska­zał Lolkowi, jedynie słuszny kierunek myślowy. – Wykształcą się! – wydarł się. Po chwili bastował. – Wyjadą na Zachód i wrócą. – Nie dopuszczać nikogo, kto mógłby zagrozić. Pokazać hołocie, jak jest! – Będziemy handlować, Lolek – kreślił plany Dubieniecki. – Mamy Amerykanów, Niemców. Zawsze ktoś będzie płacił.  A ty Lolek, siedź okrakiem. Co ci szkodzi? – Masz jedną kadencję. – A później, fałszujemy wybory i cię nie ma. – Musi być swój człowiek… – Olek – zdradził poufnie tożsamość kolejnego przy­wódcy.

– Kto to? – zapytał Lolek, zaciekawiony postacią.

– Chuj cię to obchodzi – odpowiedział kąśliwie Dubieniecki. – Nie będziesz miał wpływu na to, co zrobimy. – Zrozumiałeś?

– Tak – potwierdził usłużnie Lolek. – Ma się rozumieć.

– Olek jest chłop z jajem – ciągnął dalej Dubieniecki. – Ma ładną żonę. – Dupczę ją! – rozdarł gębę, a gdy się uspokoił, to z lekka zaśmiał się nad uczynionym przykładem.

– No! – parsknął Chawranek. – Jolcia dobra szpryca! – krzyczał.

– Pewnie, że dobra – wtrącił Lolek, nie wiedząc czemu. – Jest bom­bowa.

Dubieniecki spojrzał na Lolka z pogardą, jakby chciał mu powiedzieć, że ich samice są nie dla niego. Do kurnika nomenkla­tury, nie wchodzi byle kogut.

– Musisz Lolek zapamiętać jedno – zakomunikował Dubieniecki. – Partia jest lojalna wobec uczynnych, ale zdrajców każe. – Musisz wypłynąć, Lolek – pouczał. – Urządzimy parę szopek i pły­niesz. Porządzimy kurwa, przez najbliższe pięćdziesiąt lat. – Po­rządzimy! – Jest co sprzedawać… A co!  – Taki system! Taki kraj! – uniósł się. – Wcześniej musieliśmy skrywać się po kątach. Nawet głupi wyjazd na Zachód, odbywał się przy pełnej konspira­cji. – A tam jest jebitnie. Ciekawie i nieziemsko – rozma­rzył się Dubieniecki. – A tu?

– Tu po ojcowemu, Panie Pułkowniku – odpowiedział Lolek.

– Byłeś Lolek na Zachodzie? – zapytał Dubieniecki.

– Nie, nie… – zajęczał Lolek. – Nie byłem – wyksztusił. – Ale bendem.

– Ano widzisz, kurwa – skwitował Pułkownik. – To pojedziesz, zobaczysz – zapewniał. – Zachód cię pokocha, będziesz dla nich ikoną. Zachód cię utuli, a ty wydymasz Zachód na kasę – zapo­wiedział. – Poza tym, co lepszego jest nad podróże. – My to odpo­wiednio zorganizujemy. Będziesz chodził i pierdolił głupoty, a oni będą płacić i całować po dupie. – Bo oni w ciebie uwierzą. – Masy uwie­rzą. Zobaczą, że jesteś jednym z nich… Pułkownik zamyślił się. – Wielki bohater – zakpił. – Ha, ha, ha! – śmiał się. – No, ale teraz – mówił dalej, jak opanował śmiech. – Na Zachodzie powie­dzieli, że komunizm ma upaść, bo się im ten system nie sprawdza – wyjawił. – Wiesz, dlaczego odchodzimy? – dopytał Pułkownik.

– Dlaczego? – zaintrygował się Lolek, jakby go to obchodziło. Te­raz myślał o nowym mieszkaniu i szoferze z limuzyną, ale musiał trochę poudawać przed Pułkownikiem. Nie interesował się pro­blemami wyższych sfer, a za takie uznawał wątki, poruszane w rozmowie. – Może odchodzim, aby przyjść? – rozwiązał zadanie.

– Bo mamy rynek – odpowiedział Dubieniecki. – A Zachód się kur­czy, jednocześnie rozwija technologię i produkuje. – Gdzie to sprzedawać? – zadał pytanie. – Rozumiesz, kurwa?  A kiedy się za­spokoją, ruszą dalej. – A my Lolek, będziemy czerpać. Tacy już jesteśmy. I zarobimy. Zrobimy interes.

Pułkownik zrobił krótką pauzę, sięgając po szklaneczkę czyścioszki. Zwykł, w towarzystwie pijać wódkę, aby nie zostać nieodpowiednio zrozumianym, spożywając ulubioną whisky. Po wzmocnieniu, gotowy był do startu i dalszych tłumaczeń.

– Przyjdą do nas, a nie do robola. To my ich wpuścimy, sprzedamy. Zarobimy. I tak będzie – snuł plany Dubieniecki. – Widzisz ten scenariusz, Lolek? – Spójrz oczyma wyobraźni i zrozum, że trzeba robić biznes. Działamy skrycie, aby żaden Polgarczyk nie połapał się w tym. – Te jebańce, mściwe są. Gdyby połapali się, w czym rzecz, to taką rewoltę nam tu zrobią, jak za cara – przerażał się Dubieniecki, nagłą wizją zbuntowanego narodu. – Jaką my wtedy zagwarantujemy sprzedaż? Skoro bę­dzie rewolucja! Ma wejść towar, co tylko chcą ma zalegnąć na sklepowych półkach.

Lolek przytakiwał.

Komunizm i kształtowanie państwowości
Chawranek i Mozre, oficerowie prowadzący. Asy wywiadu, służące pod Pułkownikiem. Na zdj. od lewej Chawranek, Dubieniecki, Mozre.

– Myślisz, że ja ten ocet, po chuj, na półki wstawiłem i ograni­czam im papier toaletowy, zmuszając do podcierania dupska gazetą partyjną? – postawił pytanie Dubieniecki. – Otóż nie na chuj, ale z zamysłem. – Kiedy im obrzydnie, docenią zachodnie towary. – Na wszystko się małpy zgodzą, a czy będą srać na ko­munę czy ją wielbić, to mam w dupie. – Kapitał liczy się i zysk, a resztą nie zaprzątaj głowy – doradził.

Pułkownik wstał i przeszedł się po pokoju. Odpalił kubańskie cygaro, wypuścił kilka dymków i podszedł do Lolka. Po­klepał chłopinę po plecach, aby nie czuł się tak osowiały. Rozu­miał, że dla drobnego rzezimieszka, zgłaszane propozycje, mogły wydawać się nierealne jak wygrana na loterii.

– Ma zaistnieć szara strefa – zdradził Pułkownik. – Musi istnieć.  Zachowamy ludziom radości, zostawimy im socjal – wyliczał. – Coś z tego życia muszą mieć.  Ale pamiętaj Lolek, że to nasi ludzie mają wszędzie być. – Tak to zaplanowałem – pochwalił się. – A ty, masz robić, co każemy, a dostaniesz, czego zapragniesz. W dupę będziesz pierdolił przeciwników. – Jeżeli, oczywiście ze­chcesz podjąć się tej misji.

Lolek zastanawiał się, wsłuchując z uwagą w kwestie dotyczące korzyści, które osiągnie niebawem. Wiedział, że była to należyta propozycja, skrojona na miarę. Lepszej oferty pracy, nigdzie indziej nie dostanie. On sam mógł rządzić. Być prezyden­tem, kimś wielkim. Snuł piękne marzenia.

– Zgadzam się – wydobył wreszcie Lolek. – Bo widzę, że mogę skorzystać.

– No widzisz – chrząknął Dubieniecki i dodał: – Chawranek, dawaj flachę, rozpijemy to i mamy po kontrakcie.

– Robi się – poinformował Chawranek, który z lodóweczki przy­niósł zimną czyścioszkę.

– Mozre, dzwoń do Kisiela, Wachy i Strzemienia – wydał polecenie Dubieniecki. – Przekaż Eisenbachowi, niechże dostar­czy kocmopołom wiadomość, że idzie dobrze. Możemy wdrażać kolejny etap. – Niech przyśpieszą reformy – dodał. – Chawranek, a ty dzwoń do Kapusty. – Niech burzy ten pierdolony mur.

– A co ze Stasi? – zapytał Lolek. Ciekawił się, gdyż wiedział o tym, że służba tamtejsza, działała z bezbłędną precyzją.

– Ha! – zaśmiał się Dubieniecki. – Stasi to my! My i tylko my. Nie można dłużej wstrzymywać reform, to odpuszczamy. Trochę będzie problemów na południu Europy – zaznaczył. – Ale tam… – Tam bomby zrobią już swoje. – Parę ofiar musi być – zasmucił się Dubieniecki. – Nikola i inni. – No, trudno.  Trochę tu, trochę tam – wyliczył. – Jakoś to przeżyjemy – podsumował.

Wznieśli kolejny toast, który rozprowadził po kieliszkach Chawranek. Spożywali niewiele, zatem popitka nie była po­trzebna. W takich sytuacjach nie warto rozwadniać, aby nie tracić wy­ma­rzonego ekstraktu.

– Słuchaj, Lolek – zwrócił się Dubieniecki. – Trochę przyjmiecie Japończyków, trochę Chińczyków, trochę Mongołów.

Lolek rozdziawił usta na wieść o tych planach. Ledwo za­słyszał o tych krajach, nie wiadomo, gdzie dotychczas, żadnego Azja­ty nie widząc na oczy.

– Nie patrz się tak na mnie! – warknął Dubieniecki. – Podział musi być. Polgar udzielać się zacznie, kurwa! – Decydujemy. Pa­miętaj, żadnej władzy prezydenckiej, żadnych numerów, bo spłyniesz. – My obsadzamy służby.

– Polej Chawranek – upomniał się Dubieniecki. – Polej w szklan­ki, niech idzie! – wrzasnął. – Lolek, ja chcę wiedzieć, że ty chłop z jajem jesteś – zakomunikował Pułkownik. – Wypijemy.

Walnęli po szklanie. Wyczynem, przekonał, że jest dobrym człowiekiem.

– Ty, to kurwa Lolek wypić umiesz – potwierdził Pułkownik. – Jak ruskie. Masz chłopie łeb.

Ucieszył się tym, że sojusznik nie odstaje od normy.

– No i co? Można? – zapytał Dubieniecki i sam udzielił wnet odpowiedzi: – Można!

Chawranek zaśmiał się.

– Lolek, pamiętaj, cała twoja rodzinka ułoży się na długie lata – zapewniał Dubieniecki. – Tylko zrób, co każemy tobie. Wtedy otrzymasz, co tylko chcesz! – wydarł się. – Z nami po sukces – podsumował. – Z turbiną do raju – zażartował.

Dubieniecki śmiał się.

– A co z kościołem? – zapytał Lolek.

– Kościół – ciągnął Dubieniecki. – Kościół dostanie swoje. Mają świętych, zyskają ziemię. – No i cóż kościół? – Podatków nie pła­ci. No i komplet, od czegoś tam są. Naród w uwięzi, to kościół po­trzebny. Inaczej, motłoch rewolucje zrobi. A tak, ten rak, ta zakaźna myśl o buncie i poprawie losu, ginie gnieciona wizją lep­szego życia po śmierci.

– Kurwa! – wydarł się Chawranek. Parsknął ze śmiechu, aż opluł się solidnie na marynarce.

– Ludzie chodzą do kościołów – tłumaczył Dubieniecki w dalszym ciągu. – Spowiadają się, a my pozyskujemy cenną wiedzę.

– A kapłani? – zaciekawił się Lolek.

– Kurwa! – ryknął Dubieniecki. – Oni to mają żywot, z jednym, małym minusem – wyjaśniał. – Muszą tylko buchać potajemnie. Ostatnio zapiłem z kilkoma ważniejszymi – pochwalił się. – Mają smak do gorzałki i dobrych dupek.

Odważony tematem Pułkownik, zechciał wysondować Lolka.

– A ty, lubisz dziwki? – zapytał twardo i nader poważnie.

– Nie, nie… – zarzekał się Lolek.

– No widzisz – zażartował Dubieniecki, lekko podchmielony. – Powinieneś zmienić obyczaje. Drobne, młodziutkie cycuszki pomogłyby w myśleniu.

Rozmowa dobiegła końca, gdyż Pułkownik nie miał kwe­stii wymagających omówienia. Nie był to naówczas stosowny etap na dalsze wdrażanie agenta, który do czynu został już przysposo­biony.

– A teraz Lolek, wypierdalaj! – zakrzyknął Dubieniecki, żegnając towarzysza. – Skacz przez ten mur, byle szybko, zanim runie – pod­su­mował na odchodne. – O nic nie martw się, wszystko zorga­nizujemy – zapewnił.

Spotkanie zostało zakończone i Polgarowi wytyczono kierunek na najbliższy czas. Trzeba było pracować na prowincji. Peł­ne skupienie w obsadzie ludzi. Przynajmniej początkowo, za­nim zagnieżdżą się na różnych szczeblach. Tu władza styka się bezpośrednio z ludem i przez to jest najgorzej. Można było bez­pro­blemowo usadowić swoich.

Z nagła, pojawiały się interesy różnych rodów i klik, które od dawna rozdupczały pozytywne dokonania Polgaru, prowadzą­cych się z iście boską dyktaturą namaszczenia i wyjątkowości.

Każde koryto musi zostać napełnione. Interes wymaga po­wszechnego spokoju. Partia kombinowała, jakby tu zrobić, aby się nie narobić i zarobić. Zaczęto demokratyzować Polgar, zapewnia­jąc na samym początku zniszczenie tego, co mogło stanowić wewnętrznie konkurencje wobec Zachodu. Zamknięto fabryki i wstrzymano rodzimą produkcję. Prywatyzacja miała przybrać, nie­spotykane dotąd rozmiary. W latach czterdziestych upaństwo­wiono gospodarkę, a w dziewięćdziesiątych rozdawano za bezcen w prywatne ręce.

Wprowadzono ideologię nienawiści do wschodniego są­siada, opierając się na starym i dobrym uprzedzeniu do bolszewi­zmu i caratu. Naród sprawnie łyknął i chora nienawiść zapo­czątkowała stopniowy upadek.

Rynek jest zbyt szczupły. Trzeba było wyeliminować kon­ku­rencję, a ta rozwijała się w Polgarze. Przez pięćdziesiąt lat, kraj zaopatrywał wschodniego odbiorcę. Wyspecjalizował się w tym. Z takim wrzodem na dupie, Zachód nie mógł przecież konkurować.

Po latach, kiedy nażarł się europejski kapitalizm, sięgnięto po tanią siłę roboczą. I tak, po okresie nędzy, stworzono Palarczykom nowe możliwości wykazania się. Krokiem kolejnym było wejście w struktury wolnej Europy.

Lolek rządził pięć lat. To dziwna kadencja, w której doko­nano wielu zmian. Sprawdziło się… Każda rzecz, o której mówił Dubieniecki. Nie odnotowano pomyłek, nie zaliczono wpadek. Nastąpił „bum” na największe majętności. Był to czas, w którym Polgarczycy żyli, a pracując tracili stopniowo grunt pod nogami. Ciągle sprawdzano to, ile mogą znieść. Nie potrafili buntować się. Tak upływał czas. Z dala od dawnych założeń związkowych, dokonało się… Po całości dokonało się.

Winą za to, obciążono Karola Marksa, głosząc że ideologia, którą stworzył, wytworzyła faszyzm i stalinizm. Globalny kapita­lizm, używał wykształconych historyków i ekonomistów do gło­szenia durnowatych haseł, aby ośmieszyć największego wroga, bę­dącego antyciałem wyzysku, wspomnianego orędownika spra­wiedliwości ludzkiej, Karola Marksa.

Fragment powieści Wiocha. Powieść jebitna



Sexual abuse within the Catholic Church


 

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.